Strony

sobota, 30 lipca 2011

Rösti i polędwiczki drobiowe z kurkami w delikatnym sosie


Rösti to jedna z tradycyjnych szwajcarskich potraw, ale z powodzeniem przeniesiona na polskie stoły. Placek przygotowywany jest z surowych albo gotowanych ziemniaków (ja wolę z surowych) startych na tarce o grubych oczkach. Podobno Szwajcarzy mają specjalne tarki, których używa się do tarcia ziemniaków na rösti, ale ja używam zwykłej jarzynówki i też jest dobrze. Nie jest podobny do naszych placków ziemniaczanych, bo nie dodaje się do niego ani mąki ani jaj. Za to można dodać ser, boczek czy pomidory. Ja osobiście najbardziej lubię tylko z szalotką. Tak przygotowany placek jest doskonałym dodatkiem do gulaszu (na wzór placka po węgiersku). Robię go niezwykle rzadko, ale czasem można poszaleć.
Jest świetnym dodatkiem do polędwiczek z kurkami w delikatnym sosie. A że kurek u nas ostatnio bardzo dużo to danie jest jak najbardziej na czasie.



Składniki na 2 porcje:

2 duże ziemniaki
1 szalotka albo mała biała cebulka
1 łyżka oleju (u mnie z pestek winogron)
sól, pieprz, opcjonalnie szczypta kminku (jeśli lubimy)

5 polędwiczek drobiowych (200 g) albo duży filet z kurczaka
1 szklanka kurek
2 łyżki gęstej śmietany do sosów (u mnie 16%)
2 łyżki ghee (klarowanego masła) albo oleju
½ łyżki skrobi kukurydzianej (mazeiny)
sól, biały pieprz  
papryka czerwona słodka (polecam paprykę Kotanyi, bo jest naprawdę doskonałej jakości)
szczypta chili (u mnie z młynka Kotanyi)

Polędwiczki umyć, usunąć ewentualne błonki i każdą przekroić na 4 części (tak aby powstały niewielkie kawałki). Dodać sól, pieprz, paprykę i chili, wymieszać i odstawić na pół godziny. Kurki oczyścić, dobrze opłukać i osuszyć na papierowym ręczniku. Na patelni rozgrzać 1 łyżkę masła, usmażyć kurki z dodatkiem soli i pieprzu. Na drugiej patelni rozgrzać 1 łyżkę masła, wrzucić polędwiczki i szybko obsmażyć. Dodać kurki i podlać niewielką ilością wody albo rosołu jeśli go mamy. Dusić ok 20-30 minut.
Mazeinę rozprowadzić niewielką ilością wody (ja używam do tego małego słoiczka po musztardzie – kilka ruchów i mąka roztrzepuje się bez grudek) i wlać do polędwiczek, aby zagęścić sos. Na samym końcu dodać śmietanę, spróbować i ewentualnie doprawić do smaku.

W czasie, gdy nasze polędwiczki się duszą przygotować rösti. Ziemniaki obrać, opłukać, zetrzeć na grubych oczkach*. Szalotkę obrać, pokroić w drobną kostkę. Na patelni (najlepiej teflonowej i nie zniszczonej, bo inaczej placek się przypali) rozgrzać 1 łyżkę oleju, wrzucić cebulkę i ją zeszklić. Dodać starte ziemniaki, sól i pieprz, podsmażyć przez chwilę mieszając. Następnie drewnianą łyżką uformować placek na całej powierzchni patelni i smażyć na wolnym ogniu. Po kilku minutach przewrócić placek na drugą stronę. Najprościej zrobić to przy użyciu dwóch talerzy. Zsunąć placek z patelni na jeden talerz, przykryć drugim, obrócić i ponownie zsunąć na patelnię. Metoda łatwa i skuteczna. Dosmażyć placek z drugiej strony, podzielić na pół i od razu podawać z przygotowanym sosem i ulubioną surówką.
Rösti można też jeść jako samodzielne danie – np. z dodatkiem gęstego jogurtu czy śmietany albo keczupu jeśli ktoś lubi.


*Rösti można przygotować z ugotowanych ziemniaków – ziemniaki ugotować a potem postępować jak z surowymi. Osobiście uważam, że placek z surowych pyrów jest smaczniejszy.

czwartek, 28 lipca 2011

Filet z kurczaka w cieście ziemniaczanym.


Kolejny przepis w ramach przeprowadzki ze starego bloga – nie wiem, kiedy uda przenieść mi się wszystko, bo czasu brakuje... ale powoli dam radę, bo chciałabym aby wszystkie przepisy były w jednym miejscu.
Danie to bardzo lubię, ale ostatnio jadam niezwykle rzadko, bowiem jest dosyć kaloryczne, a ja próbuję co nieco zrzucić.
 Podpatrzyłam je w jednej z naszych lokalnych knajpek. Zamieniłam jednak schab na filet z kurczaka i myślę, że to był strzał w dziesiątkę. Wbrew pozorom danie jest łatwe do przygotowania i naprawdę smaczne. W lżejszej wersji można przygotować je w piekarniku, bez użycia tłuszczu – ale to już nie ten sam smak.



Składniki na 2 porcje:

2 małe filety z kurczaka (albo jeden duży przekrojony na pół)
5-6 średnich ziemniaków
1 jajko
3-4 łyżki mąki
½ cebuli
sól, pieprz, ostra mielona papryka
olej do smażenia 

Filety z kurczaka delikatnie rozbić. Oprószyć solą, pieprzem i papryką.
Cebulę i ziemniaki obrać, zetrzeć na tarce o drobnych oczkach. Jeśli mają zbyt dużo wody to część odcisnąć. Dodać jajko i mąkę, doprawić solą i pieprzem do smaku, dobrze wymieszać. Odstawić na 10 minut.

Na dużej patelni dobrze rozgrzać olej. Wlać część ciasta ziemniaczanego, położyć na nie filet z kurczaka i przykryć drugą częścią ciasta. Smażyć na małym ogniu około 4-6 minut minut z każdej strony, aby mięso w środku ciasta się usmażyło.
Na dużą patelnię wchodzą od razu dwa placki. Można też pokroić filety na mniejsze części i usmażyć mniejsze placuszki.

Podawać z ulubionymi surówkami czy warzywami z wody.
Jeśli ktoś lubi może dodać kleks kwaśniej śmietany. Kiedyś polałam taki placuszek sosem grzybowym, który miałam z poprzedniego dnia. Też smakował świetnie. Wszelkie kombinacje dozwolone :-)

Ps. Od pewnego czasu smaruję mięso pesto, całość jest jeszcze smaczniejsza.



środa, 27 lipca 2011

Schab w sosie cebulowo – paprykowym


Schab jadam rzadko, a jeśli robię go w domu to przeważnie w postaci duszonej a nie smażonej. Raz są to roladki, innym razem schab pieczony w rękawie, czy popularny na tym blogu schab z cebulką. Po schabie z cebulką miałam ochotę na coś innego. Przejrzałam lodówkę i pomyślałam o dodaniu papryki. I to był bardzo dobry pomysł, bo paprykę lubię od zawsze.
Sos powstał bez użycia mąki, zagęściły go warzywa i po zmiksowaniu stał się aksamitny.
Okazuje się, że nawet w lekkim menu czasem sos może się pojawić.
Do całego dania użyłam zaledwie 1 łyżeczki klarowanego masła... reszta to mięso, warzywa i przyprawy. W towarzystwie surówki z pomidorów i młodej cebuli schab smakował naprawdę doskonale.

 

Składniki na 4 porcje:

600 - 700 g ładnego schabu
5 – 6 średnich cebul
1 duża czerwona papryka
½ czerwonej papryczki chili bez pestek
sól, pieprz, mielona słodka papryka
chili (ja użyłam młynka Kotanyi)
½ łyżeczki miodu albo brązowego cukru
szczypta kminu rzymskiego (cuminu)
1 łyżeczka ghee (klarowanego masła) albo oleju do smażenia

Surówka z pomidorów dla 4 osób:
4 średnie pomidory
1 duża cebula
sól morska (u mnie z młynka Kotanyi)
pieprz kolorowy (u mnie młynek Kotanyi) 

Schab opłukać, pokroić na 4 grube albo 8 cienkich plastrów (ja wolę cieńsze). Każdy plaster posolić, popieprzyć i oprószyć czerwoną słodką papryką. Na dużej patelni rozgrzać ghee i rozprowadzić pędzlem po całej powierzchni. Włożyć kawałki mięsa i smażyć do zrumienienia.
W tym czasie obrać cebule i pokroić je w półtalarki. Obsmażone mięso przełożyć do rondla i przykryć, a na patelnię wrzucić cebulę, posolić, popieprzyć i smażyć, często mieszając, około 10 minut na małym ogniu – można lekko przysmażyć (ale nie przypalić) to sos będzie smaczniejszy. Gdy cebula się smaży obrać paprykę (ja obieram również skórkę), pozbawić ją gniazda nasiennego i pokroić w paseczki. Papryczkę chili posiekać drobno.
Gdy cebula się podsmaży przełożyć ją do mięsa, dodać pokrojoną paprykę i papryczkę chili. Wlać 1 szklankę wrzątku i dusić około 45 minut - mięso powinno być miękkie. Co jakiś czas sprawdzić czy jest wystarczająca ilość wody, w razie potrzeby dolać.
Pod sam koniec duszenia dodać miód, odrobinę mielonego chili i szczyptę kminu (dla lepszego trawienia cebuli). Spróbować i ewentualnie dosolić jeśli jest taka potrzeba.


Wyciągnąć mięso, a warzywa zmiksować blenderem na gładki sos (ja niestety muszę przelewać do wysokiego naczynia, bo mój zabytkowy blender strasznie chlapie) . Włożyć do sosu mięso i zagrzać.

Przygotować sałatkę: pomidory pokroić w półplasterki, cebulę w drobną kostkę, posolić, popieprzyć i odstawić na 10 minut.  

Podawać z ziemniakami, kaszą, makaronem i ulubionymi warzywami... czyli jak zawsze pełna dowolność :)
U mnie wczoraj były młode ziemniaczki z koperkiem i surówka z pomidorów, dziś sam kalafior i mięsko :-))

poniedziałek, 25 lipca 2011

Tarta z kremem jogurtowym borówkami i malinami


Ostatnio spodobało mi się pieczenie tart, a Zielonookiemu bardzo smakują, więc wymyślam różności, a tu pole do popisu może ograniczyć co najwyżej nasza wyobraźnia... Do kruchego ciasta można dodać wszystko.
Ostatnio robiłam babeczki, została mi połowa ciasta, więc je zamroziłam. W piątek wieczorem wyciągnęłam ciasto z zamrażarki (włożyłam do lodówki), aby się rozmroziło. A rano rozwałkowałam, upiekłam, wypełniłam szybkim kremem i gotowe.  
Kruche ciasto doskonale się mrozi i nadaje do wypieków w późniejszym terminie.


Składniki na tartę o średnicy 27 - 28 cm 

Ciasto:
250 g mąki
60 g cukru pudru
125 g masła
2 żółtka
1 łyżka cukru waniliowego Kotanyi (z prawdziwą wanilią)    
szczypta soli

masło do posmarowania formy

Krem:
300 g gęstego jogurtu naturalnego
1 galaretka poziomkowa albo malinowa

1 szklanka borówek amerykańskich
1 szklanka malin
wiórki czekolady do dekoracji

Mąkę przesiać na stolnicę, dodać masło i posiekać wszystko nożem (albo przyrządem do siekania ciasta, którego ciągle nie posiadam ;-)). Dodać cukier puder, cukier waniliowy, żółtka i zagnieść gładkie, elastyczne ciasto. Ciasto zawinąć w folię spożywczą i włożyć na pół godziny do zamrażarki.
Schłodzone ciasto rozwałkować i wylepić nim posmarowaną masłem formę do tarty. Nakłuć gęsto widelcem.
Piekarnik nagrzać do 185 – 200 stopni, wstawić formę z ciastem i piec ok 15 minut do lekkiego zrumienienia. Po upieczeniu wystudzić.
Galaretkę rozpuścić w 200 ml gorącej wody, dobrze rozmieszać i ostudzić. Jogurt przełożyć do miski, lekko zmiksować, wlać rozpuszczoną, ostudzoną, ale ciągle jeszcze płynną galaretkę. Lekko tężejący krem wyłożyć na ostudzone ciasto. Ozdobić malinami i borówkami, posypać wiórkami czekolady i wstawić do lodówki na co najmniej 2 godziny, choć najlepsza jest na drugi dzień.



piątek, 22 lipca 2011

Kolejne crumble... czyli wiśnie pod kruszonką cynamonowo – migdałową


Owoce z kruszonką to chyba jeden z lepszych letnich deserów. Świeżych owoców jest pod dostatkiem, zrobienie kruszonki trwa 5 minut... 20 minut pieczenia i już mamy pyszny deser.
Oboje z Zielonookim mieliśmy dziś wolny dzień. Od rana biegaliśmy po mieście w poszukiwaniu nowego karnisza do „salonu naszego ogromnego” . Udało się, potem zakupy i prace domowe. Zielonooki montował karnisz, a ja z sąsiadką przygotowywałam sałatki na 18-stkę jej córki. Szybki obiad i nastawienie nalewek. No i zasłużyliśmy na nagrodę po pracowitym dniu.
Na deser było cudowne crumble.  Pyszne i pachnące. Połączenie wiśni, cynamonu i mąki orkiszowej okazało się doskonałym pomysłem. A gałka zimnych lodów dopełniła całości.
Polecam szczerze, bo wiśnie w tym roku są niesamowicie słodkie, soczyste i pyszne (przynajmniej w Wielkopolsce), a przy tym bardzo zdrowe i nie tracą zbyt wielu cennych składników podczas obróbki cieplnej.
Zawsze do crumble robię kruszonkę z poniższych proporcji mąki, cukru i masła – wg mnie jest to zestaw idealny. Taka kruszonka przechowuje się świetnie w zamrażarce i zawsze jest gotowa do użycia. Wystarczy zmienić dodatki – trochę cynamonu, kokosu, migdałów, orzechów czy musli i już mamy nowy pomysł na crumble. Chyba jeszcze nie zdarzyło mi się zrobić dwa razy tego samego crumble. Zawsze coś zmieniam, coś dodaję. I jeszcze nigdy się nie rozczarowałam.


Składniki na 5 - 6 porcji

1 kg wiśni

1 łyżka mazeiny albo mąki kukurydzianej

150 g mąki (dałam 80 g pszennej tortowej i 70 g orkiszowej pełnoziarnistej)
50 g zwykłego cukru
50 g cukru trzcinowego
80 g masła 
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżka cukru waniliowego (np. domowego)
3 – 4 łyżki płatków migdałowych

masło do wysmarowania naczynia

2 – 3 łyżki bułki tartej

Z mąki, cukru, masła, cukru z wanilią i cynamonu zagnieść kruszonkę – powinna mieć konsystencję mokrego grubego piasku. Miskę z kruszonką wstawić na kilka minut do zamrażarki.
Wiśnie wydrylować – ja zrobiłam to ręcznie, przecinając wiśnie na pół i usuwając pestki ( w ten sposób zawsze mam pewność, że nikt zębów nie połamie). Wiśnie przełożyć na sito, odsączyć z soku (można go wypić) a następnie wymieszać z mazeiną.
Naczynie żaroodporne wysmarować masłem i posypać bułką tartą. Wyłożyć do naczynia wiśnie, posypać grubo kruszonką i płatkami migdałów.
Piekarnik nagrzać do 200 stopni ( u mnie z termoobiegiem i dolną grzałką). Przygotowane crumble wstawić do nagrzanego piekarnika i zapiekać 20 – 25 minut.
Podawać na ciepło z gałką lodów waniliowych.



środa, 20 lipca 2011

Tagliatelle z bobem, kurczakiem i papryką


Dzisiaj druga propozycja na wykorzystanie bobu w daniu obiadowym. Trochę obawiałam się, że będzie za suche, ale zupełnie niepotrzebnie. Oczywiście można dodać 2 – 3 łyżki śmietany (przed dodaniem makaronu), ale nie sądzę, aby było to konieczne – przynajmniej w moim przypadku :-)
Genialnym pomysłem okazało się dodanie włoskich ziół Kotanyi z młynka i odrobina chili. Nie dodawałam już soli, bowiem w młynku z włoskimi ziołami jest też gruba sól morska. Oczywiście można wykorzystać inne, ulubione zioła i dodać trochę soli, ale ja szczerze polecam te z młynka Kotanyi, bo są fajnie skomponowane i pięknie pachną.  
A do przygotowania wykorzystałam po raz kolejny mój ceramiczny wok Delimano.
Przygotowanie tego dania zajmuje tyle czasu ile potrzeba na ugotowanie makaronu. Oczywiście przy założeniu, że bób ugotowaliśmy wcześniej :-). I po raz kolejny okazuje się, że można jeść dietetycznie i jednocześnie smacznie.
Więc do dzieła :-)

 
Składniki na 2 porcje obiadowe:

120 g makaronu pełnoziarnistego tagliatelle
200 g fileta z kurczaka
250 g ugotowanego i obranego bobu
½ czerwonej papryki
1 łyżka oliwy
biały pieprz mielony
chili – młynek Kotanyi
włoskie zioła – młynek Kotanyi
1 łyżka posiekanych świeżych listków bazylii

Makaron ugotować al dente w dużej ilości lekko osolonej wody.  W czasie, gdy makaron się gotuje filety z kurczaka pokroić w kostkę wielkości kęsa. Paprykę obrać, pokroić w paseczki.
W woku rozgrzać oliwę, wrzucić kurczaka i paprykę, wsypać szczyptę białego pieprzu i podsmażyć. Dodać odrobinę chili (dwa razy przekręciłam młynkiem) i włoskich ziół. 


Gdy kurczak będzie usmażony wrzucić bób i ugotowany, odcedzony makaron. Wszystko razem wymieszać i posypać posiekaną bazylią. Na koniec wszystko oprószyć jeszcze odrobiną włoskich ziół.



wtorek, 19 lipca 2011

Risotto z bobem i koperkiem


Bób - cudowne, zdrowe, bogate w białko i pyszne warzywo. Bardzo go lubię i w tym roku mogłabym liczyć w kilogramach ilość bobu, który zjadłam. Od jakiegoś miesiąca, 2 – 3 razy w tygodniu kupuję pół kilograma bobu, gotuję i czaruję... Najchętniej sięgam po taki bób prosto z wody, nie obieram go ze skórek, bo w nich najwięcej witamin i skubię przeważnie na kolację. Miseczka bobu bez żadnych dodatków (250 g) ma zaledwie 165 kcal, więc bez najmniejszych wyrzutów sumienia się nim zajadam.
Bób jest bardzo wdzięcznym tematem kulinarnych szaleństw i można go wkomponować w wiele potraw. U mnie jednak nie jest to zbyt częste zjawisko – już dawno stwierdziłam, że wiele warzyw najbardziej smakuje mi w wersji solo – bez mieszania z czymkolwiek. Wiem, dziwna jestem, ale cóż – tak mam i już :-)
Ale tym razem bób wdał się w romans z ryżem i wyszło z tego bardzo przyzwoite, pożywne i przepyszne danie – idealne na samotny, leniwy niedzielny obiad. Nie przepadam za dodatkiem wina do risotta, więc jak prawie zawsze zrezygnowałam z niego na rzecz własnoręcznie przygotowanego drobiowo – warzywnego bulionu. Risotto jest prościutkie i szybkie – czyli takie jak być powinno.
Stwierdziłam też, że pomyślę nad zamrożeniem choć kilograma bobu, żeby móc się delektować tym risottem również zimą... mam tylko problem z zamrażarką – nijak nie chce się rozciągnąć ;-)
No dobrze... ale czas na przepis na proste, pyszne risotto.


Składniki na 2 porcje

250 -300 g bobu
120 g ryżu arborio (albo innego do risotto)
1 średnia młoda cebula
około 500 ml bulionu
pieprz świeżo mielony
2 – 3 łyżki posiekanego koperku
1 łyżka parmezanu albo innego twardego, drobno startego sera

Bób ugotować w lekko osolonej i osłodzonej wodzie (na ½ kg bobu daję 1 łyżeczkę cukru i 1 łyżeczkę soli, wrzucam do wrzącej wody). Ostudzić i obrać ze skórek.
Cebulkę pokroić w bardzo drobną kostkę. W rondlu, albo woku rozgrzać ghee, wrzucić cebulkę i na bardzo małym ogniu zeszklić (nie przypalić!). Wrzucić ryż i ciągle mieszając chwilę podsmażać, aż zrobi się szklisty. Wlać mniej więcej połowę (200 ml) gorącego bulionu, wymieszać i wolno gotować mieszając od czasu do czasu.


Po kilku minutach, gdy płyn zostanie wchłonięty przez ryż, dolać pozostały bulion i dalej gotować. Gdy większość bulionu zostanie wchłonięta przez ryż dodać bób, wymieszać, przykryć i zostawić jeszcze przez chwilę na niewielkim ogniu, aby ryż wchłonął resztę bulionu a bób się zagrzał.


Spróbować – jeśli ryż będzie się wydawał zbyt twardy to wlać jeszcze trochę gorącej wody.
Na końcu dodać starty parmezan, doprawić świeżo zmielonym pieprzem, wsypać koperek. Wymieszać i podawać.

Ps. Gdy przeczytałam komentarz Pauliny pomyślałam, że warto jeszcze coś dopisać. Ja do mojego risotto bulion wlewam w dwóch porcjach, ale głównie dlatego, że robię risotto z niewielkiej ilości składników i nie mam potrzeby robić tego inaczej. Gdy chcemy zrobić większą porcję risotta to warto wlewać bulion partiami - po chochli, i dopiero, gdy ryż bulion wchłonie wlać kolejną porcję.
Zawsze zastanawiałam się czy dodawać gorący czy zimny bulion.Ja dodawałam zawsze gorący. Zasięgnęłam języka u znawcy kuchni włoskiej i okazuje się, że to właściwe postępowanie, choć pewnie znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że jest inaczej ;-)))



Ps. Małe paczuszki z herbatą wędrują do Polly i Ali. Alu, proszę o adres na maila :-)

niedziela, 17 lipca 2011

Sernik z wiśniami na czekoladowym spodzie


Miałam upiec tartę serową z przepisu Izy... i upiekę, ale kiedy indziej, bo jest bardzo zachęcająca. Dziś wykombinowałam sernik z wiśniami na czekoladowym spodzie.
Co jakiś czas, gdy piekę biszkopt do tortu, robię wyższy biszkopt, jeden krążek zostawiam do wysuszenia, mielę w melakserze i potem mam jak znalazł, gdy chcę upiec sernik na spodzie, a nie chce mi się zagniatać ciasta. Tak zrobiłam i tym razem, dodałam łyżkę masła a że miałam czekoladowy biszkopt zrezygnowałam z ciemnego kakao.... W przepisie spokojnie można wykorzystać rozdrobnione herbatniki.
W sobotę kupiłam słodkie i duże wiśnie, które idealnie się wkomponowały w ten prosty, delikatny sernik. Użyłam do niego zwykłego twarogu, który przecisnęłam przez praskę (nie chciało mi się mielić) – ja w ogóle wolę serniki z normalnego, a nie „wiaderkowego” twarogu – wg mnie są dużo smaczniejsze, choć ja zagorzałą wielbicielką serników nie jestem. Serniczek wyszedł niezbyt wielki, bo miałam tylko 500 g sera, a nie chciało mi się iść do sklepu – wychodzi na to, że leniwiec pospolity we mnie siedzi :-)). Użyłam tortownicy o średnicy 20 cm... ale do niedzielnej kawy jest w sam raz :-)
Sernik nie jest zbyt słodki, zawiera niewiele tłuszczu i jest naprawdę bardzo smaczny. Świeże wiśnie mają sporo soku, więc dobrze jest je wydrylować trochę wcześniej i pozwolić im puścić sok... żeby potem nie puściły go do ciasta i nie uczyniły go zakalcowatym.

 
Składniki na tortownicę o średnicy 20 cm

100 g herbatników albo suchy biszkopt (ja miałam czekoladowy, więc nie dodałam kakao)
1 łyżka masła 
1 łyżeczka ciemnego, dobrego kakao

Masa serowa
500 g zmielonego twarogu (dałam chudy)
1 czubata łyżka miękkiego masła
4 duże jajka
¾ – 1 szklanki cukru (ja dałam ¾ szklanki i uważam, że wystarczy)
1 budyń śmietankowy w proszku bez cukru
kilka kropel olejku śmietankowego

1,5 szklanki dojrzałych wiśni pozbawionych pestek albo wiśnie ze słoika dobrze odsączone
1 czubata łyżka bułki tartej

Herbatniki rozdrobnić za pomocą melaksera, moździerza czy wałka. Dodać 1 łyżkę miękkiego masła i 1 łyżeczkę ciemnego kakao. Wszystko wymieszać. Spód tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia, a boków nie smarować (ja kroję papier, kładę na spód i dopiero zamykam na nim obręcz tortownicy – mam pewność, że papier się nie przesunie). Mieszankę herbatników wysypać na spód, lekko ugnieść. Posypać bułką tartą i wyłożyć wiśnie.

Białka oddzielić od żółtek. Masło, cukier, żółtka utrzeć mikserem (albo kulką) na puszystą masę. Dodawać partiami zmielony twaróg i delikatnie ucierać. Wsypać proszek budyniowy i dodać olejek śmietankowy. Dokładnie utrzeć.
Białka (ze szczyptą soli) ubić na sztywną pianę. Dodać do masy serowej i delikatnie połączyć (już nie mikserem a łopatką silikonową albo dużą łyżką).
Masę wyłożyć na wiśnie, wyrównać.

Piekarnik nagrzać do 165 stopni (u mnie z termoobiegiem i dolną grzałką), ale najlepiej dostosować temperaturę do własnego piekarnika, który jest nam znany i wiemy co i na ile stopni piec. Ciasto wstawić do nagrzanego piekarnika i piec 60 minut. Po tym czasie piekarnik wyłączyć a ciasto zostawić w piekarniku jeszcze przez 20 minut.
Wyciągnąć, ostudzić, oprószyć cukrem pudrem i podawać.



sobota, 16 lipca 2011

Co nieco o zielonej herbacie


Od wielu lat jestem amatorką zielonej i czerwonej herbaty. Tylko sporadycznie pijam czarną. To głównie zielona herbata jest towarzyszką mojej codzienności. Pijam jednak różne herbaty, nie mam jakiegoś swojego ulubionego gatunku, kupuję różne rodzaje - nawet mam kartę stałego klienta w herbaciarni, w której się zaopatruję.
Dlaczego o tym piszę? A no dlatego, że w czerwcu dostałam dwie puszki (po 200 g) zielonej herbaty do przetestowania. Dałam sobie na to sporo czasu, choć już po pierwszej filiżance herbaty wiedziałam, że jest doskonała. Ale, żeby nie ulec pierwszemu zachwytowi postanowiłam pić ją regularnie przez dłuższy czas. No i po tym czasie uznałam, że jest to jedna z lepszych zielonych herbat jakie piłam...
A o jakiej herbacie mowa? Wcale nie jest to takie oczywiste, bo sama spotkałam się z tą marką po raz pierwszy. Emperor’s Dream i Jasmine Mystique, produkty z kategorii Premium, to ekskluzywne mieszanki nowej na polskim rynku marki herbat Hyson wprowadzane do sprzedaży od czerwca.



Emperor’s Dream to starannie dobrana kompozycja zielonej herbaty z Cejlonu i suszonych kwiatów, która wyróżnia się naturalnym aromatem (jest bardzo ciekawie zwinięta).


Natomiast Jasmine Mystique to zielona herbata cejlońska z kwiatami jaśminu.

Herbaty marki Hyson zawdzięczają podobno swój unikalny, niepowtarzalny charakter dogodnym warunkom klimatycznym Sri Lanki, która jest uważana za idealny region do uprawy i produkcji herbat o różnych smakach i aromatach. Liście herbat marki Hason są ręcznie sortowane i precyzyjnie łączone, co też nie jest bez znaczenia dla jakości i smaku.

Jeśli o mnie chodzi, to zdecydowanie bardziej przypadła mi do smaku herbata Emperor’s Dream, ale może dlatego, że jaśminową kupuję dosyć często a ta była pewną odmianą – bardzo pozytywną i zaskakującą, bowiem takiego smaku herbaty nie znałam.
Herbata jest bardzo wydajna, małe niepozorne okruszki rozwijają się w okazałe liście. I myślę, że proponowana 1 łyżeczka herbaty na filiżankę to trochę za dużo. Spokojnie z 1 pełnej łyżeczki tej herbaty można zaparzyć 2 filiżanki.

A teraz jeszcze kilka słów o parzeniu zielonej herbaty. Przyznam, że jak sama po raz pierwszy przeczytałam tę instrukcję to mnie zamurowało. Zdarzało mi się zaparzać kawę wodą mineralną, ale faktycznie, herbata zaparzona mineralną jest o niebo lepsza. Oczywiście nigdy nie zaparzałam zielonej herbaty wrzątkiem, zawsze pozwalałam jej lekko przestygnąć. Ale przerywanie procesu gotowania nigdy by mi nie przyszło do głowy. Na początku nie mogłam wyczuć momentu przerwania gotowania, teraz nie stanowi to problemu.
Myślę, że są to na tyle ciekawe informacje, że warto się nimi podzielić.
Ja używam zaparzacza takiego z opuszczanym sitkiem – sprawdza się znakomicie.

Vademecum prawidłowego parzenia zielonej herbaty, które dostałam jako załącznik do puszek z herbatą :-)

Herbata odda wszystko, co w niej tkwi, jeśli otrzyma wszystko, czego potrzebuje” - mówi jedna z chińskich reguł. Doskonale sprawdza się w odniesieniu do zielonej herbaty. Aby uzyskać napar o prawdziwym smaku, trzeba pamiętać o kilku prostych zasadach.

    Do zaparzenia zielonej herbaty potrzebne będą: 
    - woda źródlana, z niską zawartością minerałów
    - herbata zielona np. Hyson - Emperor’s Dream lub Jasmine Mistique
    - czajnik (najlepiej z termometrem)
    - dzbanek i filiżanki (najlepiej porcelanowe lub szklane)
    - zaparzacz do herbaty
    - łyżeczki do herbaty
     
Woda to podstawa

Jakość wody i sposób jej gotowania decydują o smaku herbaty. Najlepiej używać wody źródlanej, z niską zawartością minerałów. Proces gotowania wody trzeba kontrolować, aby zakończyć go
w momencie tzw. „białego wrzenia”. Jak go rozpoznać?

Proces wrzenia wody składa się z trzech etapów. W pierwszym, pęcherzyki powietrza odrywają się od dna i ścian czajnika i pojawiają się na powierzchni wody. W drugim, unoszą się do góry i woda lekko mętnieje. W tym momencie należy wyłączyć czajnik - woda została doprowadzona do „białego wrzenia”. Trzeba być czujnym - ten etap trwa krótko, potem woda intensywnie wrze i nie nadaje się już do zaparzenia herbaty, ponieważ zostaje pozbawiona dużej ilości tlenu. Tym samym, staje się twarda i w efekcie spowoduje ulotnienie aromatu herbaty.
Tak zagotowaną wodę schładzamy do temperatury ok. 60-80˚C. Jeśli nie mamy czajnika z termometrem, odstawiamy naczynie na ok. 10 minut - po takim czasie od momentu „białego wrzenia”, woda uzyska pożądaną temperaturę.

Akcesoria do parzenia herbaty

Do parzenia herbaty, najlepiej jest użyć porcelanowego lub szklanego czajniczka z zaparzaczem, który trzeba przelać gorącą wodą. W ten sposób, herbata, którą będziemy później w nim parzyć, nie straci ciepła. Liście herbaty bardzo szybko pochłaniają zapachy z otoczenia. Warto więc zadbać, aby przechowywać je w odpowiednich, szczelnie zamkniętych puszkach.

Jak parzyć?

W zależności od wielkości zaparzacza i pojemności czajniczka, wsypujemy do niego od dwóch do czterech łyżeczek herbaty. Średnio przyjmuje się 1 łyżeczkę na filiżankę herbaty. Zalewamy liście niewielką ilością wody (tak, żeby zaparzacz się zamoczył) i czekamy ok. 30 sekund, a następnie wylewamy napar. Pierwsze parzenie herbaty to, zgodnie z Chińską tradycją, płukanie liści. Zalewamy liście ponownie i parzymy herbatę ok. 2-3 minuty. Warto pamiętać, żeby nie wyrzucać liści po zaparzeniu herbaty. Nie licząc pierwszego naparu, który wylewamy - z tej samej porcji można jeszcze dwukrotnie parzyć herbatę.

A teraz cena, bo to pewnie wiele osób interesuje. Otóż sugerowana cena puszki herbaty (200 g) to 35 złotych. Dużo, mało? Rzecz względna. Sama kupuję herbaty zielone na wagę, których 100 g kosztuje 15 - 20 zł, więc wcale nie mniej niż testowane przeze mnie herbaty marki Hyson. A tu zyskujemy jeszcze szczelną puszkę, w której herbata doskonale się przechowuje zachowując swój aromat. Przyznam się, że jeszcze nie spotkałam jej w sklepach w moim mieście, ale mam nadzieję, że niebawem się pojawi, bo po Emperor’s Dream z pewnością sięgnę jeszcze wielokrotnie, gdyż urzekła mnie i smakiem i aromatem.

A na koniec niespodzianka. Przygotowałam dwa malutkie zestawy tych herbat dla dwóch osób (do degustacji), które powiedzą, że piją zieloną herbatę i przyznają się kiedy zaczęły i co je do tego skłoniło. Wybiorę dwie najciekawsze historie, na które czekam do jutra, do godziny 20.00. Wiem, że czasu mało, ale to szybka akcja ;-))

Ps. Tekst zaznaczony na czerwono nie jest mojego autorstwa - dostałam go jako instrukcję parzenia herbaty - bez oznaczenia autora tego vademecum.