Strony

środa, 31 sierpnia 2011

Placek po węgiersku


Kilka lat temu jadłam wyśmienity placek po węgiersku... i wcale nie na Węgrzech, ale w malutkiej miejscowości na Pomorzu o wdzięcznej nazwie Łobez... Karczma klimatyczna, a jedzenie pyszne...
I wtedy „wgryzałam się” w ten placek chcąc dojść do tego, co sos w sobie zawiera... postanowiłam zrobić sama.
Od tego momentu ta potrawa pojawia się na stole raz na jakiś czas i zawsze smakuje świetnie:-)) I być może nie ma ona nic wspólnego z prawdziwym węgierskim jedzeniem ale jakoś nazwać to trzeba... a jak wiadomo, wariacje kulinarne zabronione nie są :-)))
Do sosu można dodać kukurydzę, groszek czy pieczarki, ale ja osobiście lubię w takiej wersji mocno paprykowej, bez dodatkowych warzyw.


Przepis na placki ziemniaczane znajdziecie TU.

Składniki na 4 porcje:

700 g mięsa od szynki, łopatki albo wołowiny
3 - 4 papryki różnokolorowe (zależy od wielkości papryk i smaku tych, którzy jedzą)
1 marchewka
2 cebule żółte
1 cebula czerwona
1 ząbek czosnku (można dać więcej jeśli ktoś lubi)
przyprawy: sól, pieprz, papryka słodka, papryka wędzona, chili, odrobina majeranku
1 czubata łyżeczka mazeiny albo mąki pszennej
1 łyżka smalcu albo oleju

Mięso opłukać, pokroić w dużą kostkę, podsmażyć na smalcu aż się zrumieni i przełożyć do rondelka albo brytfanki.
Czosnek posiekać bardzo drobno, cebulę pokroić w pół talarki a marchewkę zetrzeć na tarce albo pokroić w drobne słupki. Paprykę oczyścić z gniazd nasiennych (ja dodatkowo obieram ze skórki) i pokroić w paseczki.
Na patelni po smażeniu mięsa podsmażyć czosnek, cebulkę. Następnie dorzucić marchew i połowę pokrojonej papryki. Podlać wodą, wymieszać i przełożyć do mięsa. Dodać przyprawy pamiętając o tym, że gulasz powinien być dosyć ostry, a więc pieprz, ostra papryka i chili powinny w tym garnku rządzić.
Dusić około 40 - 50 minut, aż mięso będzie miękkie (gdy używamy wołowiny czas duszenia znacznie się wydłuża - do około 80 – 90 minut), Pod koniec duszenia dodać pozostałą paprykę aby się nie rozgotowała.  
Mąkę dobrze rozprowadzić w niewielkiej ilości zimnej wody (tak, aby nie było grudek) i zaprawić sos. Sos powinien być dosyć gęsty. Jeśli ktoś lubi można dodać odrobinę śmietany.
Podawać z plackami ziemniaczanymi. Można usmażyć duże placki i złożyć je na pół ale równie dobrze można wykorzystać małe placki i polać je sosem... smaku to nie zmieni. I tak przeważnie robię, bowiem wielki placek to dla mnie zdecydowanie za duża porcja.
Tak przygotowaną potrawę można udekorować kleksem kwaśnej śmietany - ja osobiście nie lubię, ale nikomu nie bronię.


Gulasz smakuje świetnie również z pyzami na parze, kluskami ziemniaczanymi czy kaszą... ale wtedy trudno nazwać to „plackiem po węgiersku” :-))
Wychodzę jednak z założenia, że przepisy są po to, aby z nich korzystać w sposób najbardziej odpowiadający naszym gustom i podniebieniom :-))


Potrawka z kurczaka


Ta potrawa niezbyt często pojawia się na naszym stole i w sumie nie wiem dlaczego, bo przecież bardzo lubimy... chyba czas wrócić do częstszego przygotowywania tego dania, bo jest naprawdę smaczne i niezbyt czasochłonne.  
Ugotowałam rosół, więc postanowiłam zrobić i potrawkę... co jest rzeczą prostą i szybką :-)
Jadłam w życiu kilka różnych potrawek... każda była inna, bo każda z kucharek ma jakiś swój patent. Jedne były bardziej słodkie, inne bardziej wytrawne, ale wszystkie były dobre. Ja dziś podzielę się moją wersją. Podstawę wyczytałam w Kuchni Polskiej całe lata temu, a dodatki i przyprawy skomponowałam wg własnego smaku. I potrawka w takiej wersji jest moją ulubioną.


Składniki na 4 porcje

¾ litra rosołu
mięso z rosołu (np. z dwóch udek)
1 płaska łyżka klarowanego masła
1 płaska łyżka mąki pszennej
1 żółtko
1 łyżeczka soku z cytryny
2 łyżeczki zwykłego cukru
1 łyżeczka cukru waniliowego z prawdziwą wanilią (ja używam Kotanyi)
½ łyżeczki pieprzu
½ szklanki rodzynków
2 łyżki gęstej śmietany (u mnie 12%)

2-3 woreczki ryżu
paczka mrożonej marchewki z groszkiem albo świeża marchewka i groszek – w zależności od pory roku

Mięso z rosołu oddzielić od kości i pokroić na mniejsze kawałki.
Żółtko roztrzepać z 3 łyżkami zimnego rosołu, cukrem waniliowym i śmietaną.
W garnku roztopić masło, dodać mąkę i energicznie wymieszać (uważać, żeby nie przypalić). Powoli wlewać zimny rosół intensywnie mieszając (najlepiej rózgą), aby nie powstały grudki. Dodać cukier, sok z cytryny, rodzynki, pieprz i gotować około 10 minut często mieszając. Dodać roztrzepane żółtko i intensywnie wymieszać uważając aby się nie ścięło. Dodać pokrojone mięso kurczaka i zagotować.
Jeśli sos będzie zbyt rzadki to można dodać łyżeczkę mąki rozrobionej w niewielkiej ilości wody, ale wg mnie żółtko wystarcza.
Oczywiście można dodać więcej soku z cytryny czy więcej cukru (ja zawsze próbuję czy mi pasuje smak). Wszystko jest indywidualną sprawą. Ja czasem dodaję jeszcze odrobinę cynamonu, tym razem było bez tego dodatku. Gdy mam w domu to dodaję jeszcze kilka kulek agrestu z kompotu, nadaje wyrazistego charakteru całej potrawce.
Podawać z ugotowanym na sypko ryżem i marchewką z groszkiem. Oczywiście można zmienić dodatki, ale wg mnie takie połączenie smakuje idealnie :-))


wtorek, 30 sierpnia 2011

Eskalopki z cebulą


Kolejne danie w ramach przeprowadzki. Proste i pyszne. 
Polędwiczki w takim wydaniu robi się ekspresowo. A do przyprawienia wystarczy sól i pieprz. To danie robiła i do dziś robi moja Mama, która w kuchni jest minimalistką. To, co proste też bywa smaczne, szczególnie gdy jest podane z pyszną, kruchą Królową Majowych albo surówką z młodej kapusty.


Składniki na 4 porcje:

600 g polędwicy wieprzowej
3 duże cebule
sól, pieprz,
czerwona słodka papryka
szczypta cukru
5 łyżki mąki pszennej (u mnie poznańska)
klarowane masło albo olej do smażenia (u mnie 1 pełna łyżka masła)

Polędwicę umyć, dokładnie oczyścić z błonek, pokroić na plastry 1,5 cm. Delikatnie rozbić dłonią (nie tłuczkiem), nie solić i nie pieprzyć. Każdy plaster obtoczyć w mące i smażyć na dobrze rozgrzanym maśle albo oleju około 1-2 minut z każdej strony. Przełożyć do rondelka i dopiero wtedy każdy kawałek posolić i popieprzyć. Przykryć pokrywką, aby nie stygły. Cebulę obrać, pokroić w półplasterki i usmażyć do miękkości na pozostałym na patelni tłuszczu (można dołożyć 1 łyżeczkę masła). Pod koniec smażenia przyprawić solą, pieprzem, szczyptą cukru i odrobiną czerwonej słodkiej papryki. Cebulę przełożyć do polędwiczek albo polędwiczki do cebuli (ja wolę przełożyć polędwiczki do cebuli). Wlać 2 - 3 łyżki gorącej wody. Przykryć pokrywką i dusić 2 - 3 minuty uważając, aby cebulka się nie przypaliła.
Podawać np. z ziemniakami, surówką, zieloną sałatą albo mizerią - wg uznania.  


piątek, 26 sierpnia 2011

Filet z kurczaka z kurkami i mozzarellą


W zeszłym tygodniu byłam z tatą i bratem na grzybach. Zawartość koszyka może nie była zbyt imponująca, ale na kilka dań kurek wystarczyło. Trochę zamroziłam i mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec kurkowego szaleństwa.
W środę jechałam do Radomia i w okolicy Torunia ogromna ilość grzybiarzy sprzedawała swoje zbiory przy drodze. Jeśli będą stali, gdy będę wracała to pewnie trochę sobie kupię, bo nie wiem kiedy po raz kolejny nadarzy się okazja na wypad do lasu, a melodia na kurki jest u mnie zawsze :-)
Dziś danie, które przygotowałam w ubiegłą niedzielę – szybkie, pyszne i efektowne. Miałam w lodowce opakowanie tartej mozzarelli, kurki przywiezione z lasu i filety w zamrażarce... nie było się nad czym zastanawiać.

 
Składniki na 4 porcje:

4 małe filety z kurczaka
400 g kurek
2 duże cebule
8 łyżek tartej mozzarelli
sól, pieprz, chili, słodka papryka
włoskie zioła z młynka Kotanyi (albo każde inne - ulubione)
2 łyżki klarowanego masła

Filety z kurczaka dobrze umyć, osuszyć papierowym ręcznikiem. Delikatnie rozbić (nie za cienko). Przyprawić odrobiną soli, pieprzem, chili i słodką papryką. Przykryć folią i odstawić do lodówki.
Kurki dobrze wypłukać, jeśli są duże pokroić na kawałki, małe wystarczy na pół, albo wcale. Cebulę obrać, pokroić w kostkę.
Na patelni rozgrzać 1,5 łyżki klarowanego masła. Wrzucić pokrojoną cebulę. Dodać szczyptę soli i podsmażyć na złoto. Na drugiej (dużej) patelni rozgrzać resztę masła. Wrzucić pokrojone kurki, posolić i smażyć przez kilka minut. Gdy cała woda odparuje do kurek dołożyć podsmażoną cebulę. Doprawić pieprzem i mielonym chili.

/wystarczy kliknąć na zdjęcie, aby je powiększyć/ 

Filety z kurczaka wyciągnąć z lodówki i usmażyć na patelni teflonowej albo grillowej (ewentualnie na grillu) bez dodatku tłuszczu – patelnia musi być dobrze rozgrzana, aby mięso ładnie się ścięło i nie przypaliło (oczywiście można usmażyć z dodatkiem tłuszczu – tu pełna dowolność).
Na każdym filecie z kurczaka ułożyć usmażone kurki z cebulą, każdy posypać 2 łyżkami tartej mozzarelli i oprószyć ziołami z młynka (ja uwielbiam zioła włoskie Kotanyi).
Piekarnik nagrzać do 200 stopni i wstawić przygotowane filety. Zapiekać do czasu roztopienia się mozzarelli (około 10 minut). Ja osobiście korzystam z mikrofalówki, która ma opcję pieczenia Crips, więc ten czas skraca mi się do 3 – 4 minut.


Podawać z ulubioną surówką, z warzywami z wody, z kolorowym ryżem, z ziemniakami... jednym słowem z czym dusza zapragnie.


wtorek, 23 sierpnia 2011

Skubaniec z jagodami


To pierwsze ciasto, które nauczyłam się piec – miałam wtedy jakieś 13 lat... Od tamtej pory mój Tata, który wcześniej raczej słodyczy nie jadał (poza sernikiem) zaczął jeść ciasto. Piekłam je wtedy prawie co tydzień, potem jakoś mi przeszło ale czasem tata prosił „córka, upiecz to ciasto z dżemem”... no i córeczka tatusia piekła :-)
Podstawowy przepis na ciasto jest z wiśniami, ale ja dodaję do niego w zasadzie wszystkie owoce, a często również dżem domowej roboty. Najsmaczniejsze wg mnie jest z dżemem porzeczkowym i gruszkami, ale również z jagodami jest przez nas bardzo lubiane.



Ciasto:
3 szklanki* mąki (1,5 szklanki tortowej, 1,5 szklanki krupczatki)
250g masła albo margaryny (daję masło)
3 łyżki smalcu (ale można go nie dawać)
3 łyżki cukru
5 żółtek (białka zostawić do ubicia na pianę)
2 czubate łyżeczki proszku do pieczenia
1 czubata łyżka kakao

1 słoik dżemu jagodowego i ½ l jagód (mogą być mrożone)
(albo 2 słoiki wiśni bez pestki albo 1 kg mrożonych bez pestki (trzeba je rozmrozić); można też zastąpić wiśnie każdymi owocami, wybornie smakuje z jagodami, można też zastosować dżem, ale nie ten galaretkowaty ze sklepu, tylko taki własnej roboty)

Beza:
5 białek
szczypta soli
1 szklana cukru

Opcjonalnie: ½ tabliczki czekolady (wg upodobań – mleczna bądź gorzka)

Składniki na ciasto (oprócz kakao) włożyć do miski, zagnieść na gładkie ciasto. Podzielić na 3 części, do jednej dodać kakao i zagnieść. Ciasto zamrozić (można je zrobić dzień wcześniej).
Blaszkę (40 x 25 cm) wysmarować tłuszczem i posypać mąką albo wyłożyć papierem do pieczenia.
Większą część białego i połowę ciemnego ciasta zetrzeć na tarce na grubych oczkach. Na to wyłożyć dżem jagodowy i wysypać jagody (albo inne owoce)
Ubić (ze szczyptą soli) pianę na sztywno z cukrem i wyłożyć na jagody. Drugą część jasnego i ciemnego ciasta zetrzeć na pianę.
Piec przez 45-60 minut w temperaturze ok. 180 - 200 stopni (ja piekę w 180 stopniach w termoobiegu przez 50 minut)
Ostudzone ciasto można polać rozpuszczoną czekoladą (tzn. porobić takie mazaki na górze ciasta).



niedziela, 21 sierpnia 2011

Placki ziemniaczane i rozwiązanie konkursu „kryminalnego”


Plyndze poznańskie, czyli placki ziemniaczane to danie, które lubi większość z nas. Są smaczne i łatwe do przygotowania, choć dosyć kaloryczne. Można je jeść na wiele sposobów i z czym kto lubi: same, ze śmietaną, z cukrem, z sosem, z keczupem, z majonezem - inwencja twórcza nieograniczona.
Ja najbardziej lubię same i w wersji po węgiersku, czyli z gulaszem z dużą ilością papryki,  ale fantastycznie smakują również z kurczakiem w sosie greckim. W naszym domu placki ziemniaczane często były podawane jako dodatek do zupy ogórkowej - tak w ramach drugiego dania.


Składniki na 4 porcje:
1 kg mączystych ziemniaków (najlepiej klasy C albo BC – ja używam do klusek i placów przeważnie odmiany Satina albo Owacja)
1 mała cebulka (żeby ciasto nie ściemniało – w smaku jest niewyczuwalna, jeśli nie damy jej zbyt dużo)
1 duże jajko
1 płaska łyżka skrobi ziemniaczanej
opcjonalnie: 1 łyżeczka cukru
sól i pieprz
olej do smażenia


Ziemniaki i cebulkę obrać, opłukać. Najpierw cebulkę, a potem ziemniaki zetrzeć na tarce o drobnych oczkach (jeśli ktoś lubi może zetrzeć jeszcze ząbek czosnku). Jeśli ziemniaki mają dużo wody to część płynu odlać. Dodać jajko, skrobię, ½ łyżeczki soli i pieprz do smaku (ewentualnie cukier). Wymieszać, aż ciasto ziemniaczane uzyska gładką konsystencję. Gdy będzie się wydawać zbyt rzadkie to dodać jeszcze łyżkę mąki.
Na patelni rozgrzać mocno olej. Dużą łyżką wkładać na patelnię porcje ciasta (ja używam do tego łyżki do sosu – większa niż ta do jedzenia, a mniejsza od wazowej). Zmniejszyć odrobinę ogień i smażyć z obu stron na złoty kolor.
Po usmażeniu można wyłożyć na papierowy ręcznik, aby odsączyć nadmiar tłuszczu, ale nie jest to konieczne.
Najlepsze są takie od razu usmażone, bo chrupią i nie „flaczeją”... Dodatki pozostawiam do własnego wyboru, bo każdy lubi coś innego.
Smacznego.



Rozwiązanie konkursu:
Dziękuję za wszystkie opowieści kryminalne, które czasem rozśmieszyły mnie do łez. I o to chodziło. Gdybym mogła nagrodziłabym wszystkich... ale książki są tylko dwie.

Zielonooki postanowił nagrodę przyznać Karoli za królika jej pradziadka...
i wyróżnienie specjalne dla Polly za bohaterstwo i akrobatyczne wyczyny godne strażaków.

Ja nagrodę przyznaję Blackdiamondin za rymowankę, którą rozbawiła mnie do łez.

Tak więc książki „Długi weekend” wydane przez wydawnictwo W.A.B. wędrują do Karoli i Blackdiamondin, a Polly jako wyróżniona za bohaterstwo przez Zielonookiego dostanie małą niespodziankę :-)
Wszystkie wymienione panie proszę o przesłanie adresu na margarytka75@vp.pl

Pierogi ruskie z miętą

Przepis nie nowy, ale zdjęcia jeszcze ciepłe – z piątku i z wczoraj.
Bardzo lubię ruskie pierogi, ale rzadko je robię (ostatni raz pół roku temu) i najbardziej lubię takie świeżo ugotowane (gdy są zamrożone już nie są takie smaczne).  
Do dziś pamiętam smak pierogów, które robiła moja łemkowska babcia – nie ta, od której uczyłam się gotować, ale ta druga, u której spędzałam kilkanaście dni w ciągu roku podczas letnich wakacji (mieszkała na drugim końcu Polski – 700 km od nas). Babcia (mama mojego taty) gotowała bardzo prosto, nie wszystko mi smakowało, ale cudowny chleb wyciągnięty z pieca i świeżo zrobione masło pamiętam do dziś... no i ruskie pierogi z dodatkiem mięty. Nigdzie indziej takich nie spotkałam i gdy pierwszy raz zrobiłam ruskie czegoś mi brakowało. Zapytałam taty i mnie oświecił – babcia dodawała miętę.
Kilka razy musiałam te pierogi zrobić, aby dojść do proporcji, które mi najbardziej odpowiadają. Zawsze robię więcej farszu, bo tak „próbuję”, że część znika w niewiadomy sposób. A gdy mi zostaje to robię naleśniki z ruskim farszem i sosem brokułowym – są rewelacyjne.
Ważną rzeczą w ruskich pierogach są ziemniaki – muszą być mączyste, a nie wodniste. No i twaróg zdecydowanie nie powinien być mielony, ja kupuję taki „z metra”, tzn. na wag.
Tym razem jednak moja sąsiadka Małgosia przywiozła mi od siostry świeżo zrobiony twaróg z wiejskiego mleka (prosto od krowy) i nie mogłam się oprzeć, żeby nie zrobić ruskich. Zostawiłam ser na szafce, przykryty ściereczką, aby lekko zgliwiał (mój stał dobę) - wtedy farsz wychodzi jeszcze smaczniejszy.


Składniki na około 45 - 55 sztuk (zależy od wielkości)

Ciasto (tradycyjne zaparzane, takie robię prawie zawsze):

500 g mąki poznańskiej, wrocławskiej albo mąki babuni (do pierogów najlepsza poznańska)
około 250 - 300 ml gorącej wody albo mleka
3 łyżki oleju
1 łyżeczka soli

Farsz:
1 kg ugotowanych ziemniaków
350 g twarogu (albo 200 g twarogu i 150 g fety) - dobrze, gdy twaróg jest lekko zgliwiały
3 duże cebule
2 łyżki klarowanego masła
2 łyżeczki świeżej posiekanej drobno mięty (albo 1 łyżeczka suszonej – rozdrobnionej w moździerzu)
sól, pieprz

Ziemniaki przepuścić przez praskę albo zmielić w maszynce, dodać pokruszony twaróg. 
Cebule obrać, pokroić w drobną kostkę i usmażyć na złoto na maśle. Cebulę i miętę dodać do ziemniaków i twarogu. Doprawić solą i sporą ilością świeżo zmielonego pieprzu. Wymieszać na gładką masę.


Mąkę wsypać do głębokiej, ale dosyć wąskiej miski, dodać sól i olej. Wodę zagotować i wylać ją na mąkę, aby powstała powłoczka ok 1,5 cm... to tzw ciasto zaparzane. Gdy przestygnie na tyle, że nie będzie parzyło w ręce zagnieść ciasto. Jeśli będzie zbyt gęste dodać odrobinę ciepłej, ale już nie gorącej wody albo mąki, gdy okaże się zbyt rzadkie... Ciasto zagnieść  -im dłużej zagniatane tym wydziela się więcej glutenu i ciasto jest bardziej elastyczne, podzielić na części. Jedną część rozwałkować, wycinać krążki szklanką albo kubkiem (zależy jakie duże chce się mieć pierogi). Nakładać farsz i zlepiać dokładnie boki...
Zagotować w dużym garnku wodę, wsypać 1-2 łyżeczki soli, wrzucić pierogi (po 12 -15 sztuk na raz), po wypłynięciu na górę gotować 2 - 3 minuty. Pierogi wrzucić na kilka sekund do miski wypełnionej bardzo zimną wodą i od razu wyciągnąć (hartowanie sprawia, że pierogi się nie lepią).
Pierogi można podać z podsmażoną cebulką, skwarkami albo obsmażyć je na patelni. Znam też takich, którzy jedzą ruskie ze śmietaną... każdy tak jak lub.
Ja pierwszego dnia zawsze podaję z podsmażoną na złoto cebulką, a na drugi dzień podsmażane.



Ps. Ja bardzo cienko wałkuję ciasto i nakładam sporo farszu - jeśli wolicie grubsze ciasto to zróbcie go więcej - np. z 1,5 porcji. Zważywszy na to, że podżeram farsz to nigdy nic mi nie zostaje :-)

Jajecznica z kurkami wg Margarytki


Jajecznica... w zasadzie każdy ją zrobić potrafi, ale spełniając życzenie Ali dzielę się dziś moim pomysłem na jajecznicę. Próbowałam w życiu wielu wersji, dodawałam śmietanę, mąkę, mleko. Zależało mi na tym, aby jajecznica była ścięta ale jednocześnie miękka. No i metodą prób i błędów doszłam w końcu do tego, o co mi chodziło.
Moja jajecznica jest miękka, pyszna i rozpływa się w ustach. I niezależnie od dodatków zawsze robię ją tak samo. Gdy w maju gościłam teściową i robiłam na śniadanie jajecznicę to teściowa poprosiła o dokładkę i stwierdziła, że ta jajecznica jest pyszna, dużo lepsze niż jej własna.
Zielonooki też lubi moją jajecznicę, ale mówi, że podczas przygotowywania wydzielają mu się soki żołądkowe, bo ja jajecznicę smażę godzinę i drażnię go zapachem. Tu oczywiście trochę przesadza, bo aż tyle to nie trwa, ale też nie można powiedzieć, że jajecznica w moim wykonaniu jest szybkim posiłkiem. Co to to nie.
Do jajecznicy w zasadzie można dodać wszystko, co się lubi. Ja najczęściej robię jajecznicę z cebulką, szczypiorkiem i drobniutko pokrojoną szynką.
Ale dziś, korzystając z tego, że Zielonookiego nie ma, mogłam zrobić dla siebie jajecznicę z kurkami. Połówek nie je grzybów, więc taką wersję jajecznicy robię tylko dla siebie. I jest to moja ulubiona jajecznica.
Proces smażenia trwa u mnie dosyć długo, bo ja jajecznicę częściowo odparowuję – w tym właśnie tkwi tajemnica jej miękkości.
Jako, że Zielonookiego nie ma skorzystałam z okazji i wybrałam się wczoraj z bratem i tatą do lasu na grzybki. Kiedyś chodziliśmy całą rodziną, od dziecka zbierałam grzyby, choć nie mogę powiedzieć, że jestem ich znawcą – zbieram borowiki, podgrzybki, kurki i zielonki. Innych grzybów za dobrze nie znam, więc wolę nie ryzykować, bo może się to skończyć nieciekawie. No i wczoraj miska kurek się objawiła. Podzieliłam wg wielkości, każde z przeznaczeniem do czegoś innego. 


Część wykorzystałam do jajecznicy... Oto i ona :-)


Składniki na 1 porcję:

2 duże jajka (albo 3 małe)
1 szklanka kurek
1 mała cebula
1 łyżeczka klarowanego masła
sól, pieprz

Cebulkę pokroić w bardzo drobną kostkę. Kurki oczyścić i pokroić na kawałki.
Przygotować dwie patelnie. Na każdej z patelni roztopić po pół łyżeczki klarowanego masła. Na jedną wrzucić kurki, na drugą cebulkę. Do kurek dodać odrobinę soli i równocześnie smażyć kurki i cebulkę przez około 5 - 6 minut. Cebula powinna być zeszklona, miękka, ale nie zrumieniona (smażę ją na minimalnym ogniu, na najmniejszym palniku), a kurki pozbawione wody i lekko podsmażone.


Jajka wbić do miseczki, dodać sól i pieprz do smaku i lekko ubić – aby połączyć białko z żółtkiem.
Masę jajeczną wlać do cebulki i smażyć na najmniejszym paliku, na minimalnym płomieniu cały czas mieszając. Gdy jajecznica za szybko zaczyna się ścinać odstawić z ognia na pół minuty i pozwolić jej lekko odparować. Pod koniec smażenia dodać kurki i ciągle mieszając doprowadzić jajecznicę do pożądanej konsystencji – u mnie średnio ścięta.
Jajecznica z dwóch jajek powstaje w miarę szybko, ale już większa ich ilość wymaga dłuższego czasu smażenia. Jednak warto, bo jajecznica jest naprawdę smaczna.
Jeśli robię jajecznicę z szynką i szczypiorkiem to te składniki dodaję od razu do masy jajecznej, a nie pod sam koniec tak jak kurki. Wg mnie najsmaczniejsza jajecznica wychodzi, gdy jest smażona na klarowanym maśle, które się nie przypala.



sobota, 20 sierpnia 2011

Żeberka miodowo – imbirowe

Nigdy nie byłam fanką żeberek, nie przepadałam za takimi duszonymi w sosie i do dziś nie przepadam... Ale znalazłam na nie sposób i w takiej wersji smakują mi bardzo.  
Któregoś dnia zobaczyłam w moim ulubionym sklepie mięsnym bardzo ładne i co najważniejsze zupełnie pozbawione tłuszczu żeberka. Nie było na nich zbyt grubej warstwy mięsa, ale wtedy właśnie zaświtała mi w głowie myśl, że będą idealne do słodko – pikantnej wersji pieczonej. I kupiłam... i zrobiłam. Wyszło lepiej niż oczekiwałam :-) Proste, szybkie i smaczne.
Do takich dań często wykorzystuję rękaw albo torebki foliowe do pieczenia, bo fajnie utrzymują wilgoć, a poza tym nie trzeba potem szorować naczyń. Tak zrobiłam i tym razem.



Składniki na 4 porcje

1 – 1,2 kg ładnych żeberek 
4 łyżki płynnego miodu
1 łyżka oleju (użyłam z pestek winogron)
1 łyżka świeżego, startego imbiru
1/2  łyżeczki mielonego chili
1/2 łyżeczki czerwonej słodkiej papryki (polecam Kotanyi, bo ma przepiękną barwę)
1 łyżeczka soli
1/2 łyżeczki świeżo zmielonego kolorowego pieprzu (u mnie z młynka Kotanyi)


Żeberka dobrze opłukać, osuszyć papierowym ręcznikiem. Ostrym nożem pokroić pojedyncze na paseczki.
Miód wymieszać z olejem, imbirem i przyprawami. Żeberka obtoczyć w marynacie i wstawić na całą noc (albo choć kilka godzin) do lodówki.
Zamarynowane żeberka, z cała marynatą przełożyć do rękawa foliowego, założyć klipsy, zrobić w folii kilka małych dziurek (wykorzystuję do tego patyczek do szaszłyków). Całość przełożyć na blaszkę albo do naczynia żaroodpornego.
Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Piec przez 60 minut a następnie rozciąć woreczek, podkręcić temperaturę do 200 stopni i włączyć grill (jeśli go mamy) i piec jeszcze przez kilka minut do ładnego zrumienienia.
Podawać z ziemniaczkami, surówkami, czy czym tam kto chce...


Restauracja "Tandoor Hause" w Gdyni

Dziś kolejna recenzja miejsca, do którego warto się wybrać, aby coś dobrego zjeść.
W maju, gdy byliśmy na urlopie namówiłam Zielonookiego na obiad w indyjskiej restauracji. Początkowo był sceptycznie nastawiony, ale udało mi się go przekonać... i nie żałuję, bo polubił kuchnię indyjską tak samo jak ja.
Jako, że w Gdyni dwie indyjskie restauracje są niedaleko siebie wybraliśmy tę, która miała lepsze recenzje, czyli Tandoor Hause. Restauracja mieści się przy ulicy Mściwoja 9, tuż obok C.H. Kwiatkowski. Atutem restauracji jest oryginalny piec indyjski "Tandoor", od którego wzięła się nazwa lokalu "Tandoor House". W menu jest bogaty wybór dań mięsnych i wegetariańskich: zup, dań głównych, przystawek i deserów, więc jest w czym wybierać. No i z pewnością bardzo ważny jest fakt, że dania są przygotowywane na bieżąco.
Wybraliśmy się tam 3 maja i tuż przy wejściu do tej niewielkiej restauracji przesympatyczna pani kelnerka zapytała, czy mamy rezerwację. Oczywiście nie mieliśmy... byliśmy koło 13.30, a na 15.00 były rezerwacje. Powiedziałam, że chcemy tylko zjeść i nie będziemy długo siedzieć. Pani się uśmiechnęła (dopiero po obiedzie wiedziałam, co ten uśmiech oznaczał) i zaprowadziła nas na sam koniec niewielkiej restauracji do malutkiej, romantycznej salki i podała menu.

 /mała salka, idealna na romantyczną kolację we dwoje - nam się trafiła na obiad/

Od razu po wejściu urzekł mnie nie tylko wygląd, ale cudowny zapach wydobywający się z kuchni .
Na dobry początek zamówiliśmy dwie przystawki, bo w indyjskiej restauracji bez tego ani rusz... Samosy (9 zł) i pakora (11 zł) z sosami były pięknie podane razem z zestawami surówek. I z pewnością to były najlepsze samosy jakie zdarzyło mi się do tej pory jeść – doskonale doprawione nadzienie, odpowiednio chrupiące ciasto... takie idealne. Pakora też była świetna, niczego zarzucić jej nie można.



Jako danie główne wybraliśmy dania z sosem. Ja skusiłam się na butter chicken czyli kawałki kurczaka w sosie maślano – pomidorowym (30 zł), a Zielonooki wybrał kadhai lamb czyli baraninę w sosie z papryką, cebulą, imbirem i chili (32 zł). Dania podawane są z ryżem albo indyjskim pieczywem. My wybraliśmy pieczywo, które było doskonałe i co najważniejsze świeżo przygotowane. Dania serwowane są w kadhai- tradycyjnych indyjskich miseczkach, gwarantujących odpowiednią temperaturę podczas całego posiłku.

 /niestety nie zrobiłam zdjęcia dania głównego, bo przypomniałam sobie o aparacie, gdy zjedliśmy/

Dopełnieniem całości była tea masala, czyli pyszna indyjska herbata, na którą Zielonooki namówić się nie dał :) 


Na deser miejsca w brzuszkach już nie wystarczyło, ale pewnie gdybyśmy chcieli to byśmy go dostali mimo, że była godzina 15.00 :-). Gdy przyszła pani kelnerka to już chcieliśmy się zbierać, ale powiedziała, że jeśli tylko mamy ochotę to możemy jeszcze zostać, bo zwolnił się jeden ze stolików i tych państwa, którzy mieli rezerwację posadziła przy tamtym :-)) To się nazywa mieć więcej szczęścia niż rozumu :-)
W restauracji spędziliśmy 1,5 godziny... a zleciało nie wiadomo kiedy...Mimo niewielkiej ilości stolików (5 stolików 4 osobowych + mała salka dla 2 - 3 osób) na jedzenie czeka się jakiś czas, ale zapewniam, że warto... bo jedzenie jest przepyszne - znakomicie doprawione a do tego elegancko podane.
Tylko nie zapomnijcie o rezerwacji (58 714-46-36)... bo możecie nie mieć tyle szczęścia co my :-))
A, jeszcze jedno – z tej restauracji można sobie zamówić jedzenie z dostawą do domu... my nawet otrzymaliśmy wraz z rachunkiem kupon rabatowy na jedzenie zamawiane na wynos... ale podarowaliśmy go naszym znajomym, którzy mieszkają w Gdyni, bowiem nasz urlop miał się ku końcowi i z pewnością byśmy go nie wykorzystali.
Nam ta restauracja podobała się bardzo i jeśli tylko odwiedzimy ponownie Trójmiasto to się tam wybierzemy ponownie.

Dopisane 14.09.2011:  dowiedziałam się, że restauracja została przeniesiona do Sopotu: 
ul. Grunwaldzka 8-10/2
81-759, Sopot 

piątek, 19 sierpnia 2011

Roladki schabowe w chlebowym sosie

Wpadłam w jakiś ciąg przenoszenia przepisów ze starego bloga, a bieżące czekają aż łaskawie je napiszę. Zdjęcia porobione, a ja powoli przestaję ogarniać notatki, które robiłam w trakcie przygotowania dań, żeby nic mi nie uciekło. Moje zorganizowanie jakieś niezorganizowane ostatnio.  Ale ogarnę – zdjęcia przygotowane, a jutro po powrocie z grzybobrania będę tworzyć.
A tymczasem zapraszam na roladki schabowe, które na starym blogu miały wzięcie,  stali czytelnicy będą wiedzieć o czym mówię.

Zrazy czy rolady - w różnych domach różnie się je nazywa. U nas w domu zrazy zawsze były z wołowiny, a rolady z wieprzowiny czy drobiu. I przywiązałam się do tego podziału, choć nie bronię nazywać rolad zrazami czy zrazów roladami.
Dziś proponuję roladki ze schabu,  choć i wołowina się doskonale nada, bo robię je identycznie.
Do środka rolad można włożyć prawie wszystko ( choć gwoździ nie polecam). Ja robię tak, jak robiła moja babcia Waleria i jak robi do dziś moja Mama. A sekretem ich sosu (i mojego już od lat też) jest razowy chleb, który sprawia, że sos jest najlepszy na świecie.



Składniki na 4 porcje

4 duże i dosyć grube kotlety schabowe
2 cebule
2 małe ogórki kiszone albo korniszony
4 plasterki kindziuka albo kawałki wędzonego boczku (jako, że za boczkiem nie przepadam dałam plasterki kindziuka)
1 kawałek (skibka, sznytka, kromka) razowego chleba
4 łyżeczki musztardy
1 łyżka klarowanego masła
50 -100 ml śmietany kremówki (albo innej przeznaczonej do sosów)
kilka suszonych grzybków (niekoniecznie, ale ja dodaję)
pieprz i sól, czerwona słodka papryka, szczypta cukru

Kotlety rozbić na cienkie duże płaty. Ogórki pokroić na ćwiartki a 1 cebulę w grubą kostkę. Odkroić skórkę od kromki razowego chleba (środek zostawić – będzie wykorzystany do sosu). Każdy płat mięsa posolić, popieprzyć i posmarować musztardą. Ułożyć po plasterku kindziuka (albo boczku), po 2 kawałki ogórka, po kawałku skórki od chleba i odrobinie cebuli. Zwinąć jak gołąbki (najpierw założyć brzeg, potem boki i zwinąć). Spiąć szpilami do rolad albo owinąć białą nitką, żeby się nie rozpadły (ja używam szpilek... a więc jednak gwoździ).
Na patelni rozgrzać masło i obsmażyć roladki na złoty kolor (po 2-3 minuty z każdej strony). W tym czasie pokroić drugą cebulę w piórka. Gdy roladki będą obsmażone przełożyć je do rondla a na pozostałym na patelni maśle usmażyć na złoto cebulę (jeśli jest mało tłuszczu to można dołożyć jeszcze odrobinę masła, ale nie za dużo). Posolić, popieprzyć i dodać odrobinę czerwonej słodkiej papryki. Podlać wodą, doprowadzić do wrzenia i przelać do roladek. Dodać suszone grzybki, wlać ½ l wody albo bulionu i dusić około 40* minut na wolnym ogniu (sprawdzając co jakiś czas czy woda nie odparowała – w razie potrzeby dolać).
Pod koniec dodać pokruszony razowy chleb (można dodać trochę więcej niż 1 kromkę, ale nie przesadzać, bo sos zrobi się kwaśny) i chwilę jeszcze podgotować. Doprawić do smaku solą, pieprzem i szczyptą cukru.  Na koniec wlać śmietanę... i gotowe. Sos można dodatkowo zmiksować, będzie aksamitnie gładki.

Ps. Czasem chleb wrzucony do sosu bywa oporny, nie chce się dobrze rozgotować. Ale wtedy pomagam mu trzepaczką zwaną „rózgą” (można też użyć ręcznego blendera).



*Gdy użyjemy wołowiny musimy uzbroić się w cierpliwość, bo w 40 minut wołowina się nie udusi, choćbyśmy odtańczyli dookoła garnka taniec błagalny.