Znowu kurczak... ech, no co ja poradzę, że to mięso lubię najbardziej. Tym razem zrobiłam roladki z wykorzystaniem przyprawy do kurczaka po prowansalsku Kotanyi. Nie przepadam za gotowymi mieszankami, bo większość z nich zawiera suszony czosnek i jest dla mnie zdecydowanie za słona. Jest tylko kilka, w którym zawartość czosnku jest tak niewielka, że mogę ich używać w niewielkich ilościach. Zdecydowanie częściej korzystam z pojedynczych przypraw i ziół komponując własne zestawy przypraw. Używam mało soli, za to zioła królują.
Jeśli komuś czosnek nie wadzi to polecam, bo przyprawy są naprawdę fajnie skomponowane.
Do roladek włożyłam podgotowane ziemniaki i marchewki – Zielonookiemu posypałam ziemniaczki przyprawą do ziemniaków Kotanyi, a sobie ziołami włoskimi.
Składniki na 2 porcje
2 nieduże filety z kurczaka
6 plastrów szynki szwarcwaldzkiej
2 plasterki żółtego sera
2 plasterki szynki konserwowej
2 paseczki papryki żółtej
2 paseczki papryki czerwonej
2 paseczki papryki żółtej
kilka małych ziemniaczków
8 – 10 małych marchewek
1 łyżeczka ziół prowansalskich
½ łyżeczki przyprawy do kurczaka po prowansalsku Kotanyi
młynek z ziołami włoskimi Kotanyi
przyprawa do ziemniaków
kilka listków świeżej bazylii
posiekany koperek
Ziemniaki i marchewkę obrać i ugotować na półtwardo.
Filety z kurczaka opłukać, rozbić na cienkie plastry. Każdy posypać niewielką ilością przypraw, wg własnego uznania. Na każdym z filetów ułożyć po plasterku szynki konserwowej, sera i po paseczku każdej kolorowej papryki, a także posiekany koperek.
Zwinąć roladki i każdą z nich zawinąć w trzy cienkie plasterki szynki szwarcwaldzkiej.
Naczynie żaroodporne posmarować oliwą, włożyć roladki, ziemniaczki, marchewkę i bazylię. Ziemniaki posypać ulubionymi przyprawami.
Naczynie przykryć folią aluminiową i wstawić do nagrzanego do 180 stopni piekarnika. Piec przez 20 minut, a następnie zmniejszyć temperaturę do 160 stopni i piec jeszcze około 30 – 40 minut.
I gotowe :-)
A teraz mam dla Was niespodziankę i konkurs... Jakiś czas temu dostałam do przeczytania książkę z kulinariami w tle. Książka ukazała się 15 czerwca nakładem wydawnictwa W.A.B.
Spot reklamowy (można go obejrzeć TU) i opis „Długiego weekendu” mnie zachęcił, bo miałam cichą nadzieję na nauczenie się jakiegoś nowego, fajnego dania. No i się nauczyłam, choć liczyłam na znacznie więcej :-))
Książka okazała się świetnie napisanym kryminałem, pełnym zabawnych historii (bohater jest ojcem bliźniaków w wieku przedszkolnym), choć kulinariów za wiele nie było. Akcja toczy się w Warszawie a główny bohater – komisarz Nemhauser ma niezły orzech do zgryzienia. Ma dwa morderstwa i wiele wątpliwości... ale w ramach odstresowania wieczorami gotuje w małej knajpce swojego przyjaciela, która po świetnej recenzji krytyka kulinarnego staje się coraz bardziej popularna i przyciąga gości.
Autor książki Wiktor Hagen (ponoć postać znana z mediów a ukrywająca się za pseudonimem) potrafi trzymać czytelnika w napięciu. Zazwyczaj w połowie kryminału mam podejrzenia, kto zabił i przeważnie się sprawdzają. W tym przypadku prawie do ostatniej chwili nie wiedziałam, kto jest mordercą... zaskoczenie było niemałe :-)
I chętnie przeczytam wcześniejszą książkę tego autora pt. „Granatowa krew”, w której też głównym bohaterem jest nasz komisarz.
No dobra, ale nie będę Wam tu opowiadać całej fabuły, bo mam dla Was dwie książki. Żeby stać się szczęśliwą posiadaczką albo posiadaczem wystarczy przyłączyć się do konkursu... A konkurs wymyśliłam sobie taki:
Wystarczy opisać jakąś kulinarną przygodę „mrożącą krew w żyłach”, czyli taką która zawiera w sobie wątek kryminalny... Może to być historia prawdziwa albo całkiem fikcyjna, krótka albo długa... można pozwolić swojej wenie poszaleć.
W konkursie wezmą udział wszystkie historie umieszczone do 20 sierpnia br w komentarzu pod tą notką. Jedną historię wybiorę ja, drugą Zielonooki... Mam nadzieję, że i tym razem choć dwie osoby się zdecydują, żebyśmy mieli komu te książki podesłać.
A do każdej książki dorzucę próbkę zielonej herbaty, o której jakiś czas temu pisałam... żeby się lepiej czytało :-) Bo nie ma to jak książka a do tego kubek dobrej herbaty.
noooo... rzeczywiście konkursik super :) Muszę tylko dać upust swojej wenie :)
OdpowiedzUsuńA roladki muszą być pyszne!
Asiu, długi weekend na tapecie, niczym tytuł książki... ale nie o ten weekend chodzi :-) To czekam na Twoją kryminalno - kulinarną opowiastkę.
OdpowiedzUsuńRoladki wyszły super - proste a pyszne.
Robię podobne roladki i bardzo je lubimy. Podoba mi się dodatek do nich koperku.
OdpowiedzUsuńA długi weekend, ach, spędzam w szpitalu, z Agathą Christie żeby mi się nie nudziło. Ala
Alu, ja koperek mogę do wszystkiego, więc chętnie z nim eksperymentuję, a tu sprawdził się znakomicie.
OdpowiedzUsuńSzpital? Czy to to, o czym ostatnio wspominałaś w mailu? Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia a Agatha Ci w tym pomoże :-) Ściskam mocno i ślę dużo dobrych myśli.
Pyszne roladki, no to mam już pomysł na niedzielny obiad. Będzie pyszne, bo z Tobą nie może być inaczej.
OdpowiedzUsuńA książkę już czytałam. Faktycznie zakończenie jest niespodziewane. Pierwszy tom też polecam. Zastanawiam kto się kryje za pseudonimem. Masz Margarytko jakieś podejrzenia?
jak tylko będę miała wolny dzień od pracy hmm poniedziałek :) to postaram sie jakąś kryminalną historyjkę napisać ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,Asia
Do 20 sierpnia? rozpusta Joasiu:) ale to dobrze napewno znajdę czas by coś napisać:)
OdpowiedzUsuńA teraz zadam Ci pytanie, które sama często słyszę- jedna osoba może zamieścić jedną pracę czy kilka?
Aaa i jeszcze kurczaka miałam pochwalić:) no to chwalę:)
OdpowiedzUsuńA na poważnie wygląda pysznie zwłaszcza w towarzystwie kolorowych warzyw:)
mam taką historię choć nie bardzo ma wątek kryminalny no ale spróbuję :)
OdpowiedzUsuńOtóż jak zwykle u mnie to jest historia prawdziwa i wydarzyła się jakieś 10 czy 11 lat temu jak jeszcze mieszkałyśmy obie z siostrą u mamy. Pamiętam, że mama gotowała na obiad rybę tzn filety pangi czy innej ryby podsmażała na patelni, w pewnej chwili do dziś nie wiemy dlaczego mama chciała rybę zdjąć z ognia i podniosła pokrywkę i wtedy pamiętam jak dziś, że z patelni buchnął płomień aż do sufitu i ryba zaczęła się palić. Mama nie wiedząc co zrobić zamiast przydusić ogień przykrywką to zaczęła w panice bieg
ać po kuchni z tą patelnią i palącą się na niej rybą. W efekcie tej bieganiny kiedy przebiegała pod kuchennym żyrandolem ten się zapalił bo był to taki materiałowy abażur na żelaznym stelażu. Zaczęła biec do okna więc my z młodą darłyśmy się wniebogłosy, że jak się zapalą zasłonki które były z tego sam,ego materiału co abażur to zaraz przyjedzie straż pożarna .... Na szczęście ogień przygasł i zatkałyśmy go pokrywką a straż nie przyjechała ale co się najadłyśmy strachu wtedy to nasze. W efekcie spaliłyśmy żyrandol a meble były całe czarne z tłuszczu i sadzy ....
o ale mi się jeszcze jedna przypomniała to jeszcze jeden komentarz dam :)
a jeszcze parę lat wstecz kiedy chodziłam do podstawówki wracałam ze szkoły z sąsiadką młodszą ode mnie o rok. Już prawie byłyśmy pod blokiem kiedy zobaczyłyśmy, że z jej kuchni na zewnątrz wydobywa się czarny dym. Zaczęłyśmy jak oszalałe dzwonić do drzwi jej mieszkania ale nikogo nie było w domu. Na domiar złego okazało się, że tego dnia miała być w domu jej mama więc nie miała kluczy i nie umiała wejść żeby to coś ugasić. Nie zastanawiając się wiele postanowiłyśmy wejść do jej domu przez okno. Mieszkałyśmy wtedy na 3-cim piętrze w 3 piętrowym bloku obie na tym samym piętrze. Z zewnątrz nasze mieszkania oddzielała moja kuchnia. Kuchnia miała na zewnątrz taki mały daszek więc koleżanka z mojego mieszkania wyszła przez okno w kuchni na zewnątrz i na ten daszek. Z daszku złapała się barierki swojego balkonu i wdrapała na niego. Okno miała w pokoju balkonowym otwarte więc włożyła rękę i otwarła sobie balkonowe drzwi i weszła do mieszkania. Okazało się, że mama zostawiła pieczeń na gazie i wyszła na chwilę do zieleniaka po ziemniaki ale jej trochę zeszło. Koleżanka wyłączyła mięso i zaczęła wietrzyć mieszkanie a ponieważ takie przechodzenie balkonami było bardzo niebezpieczne i jakby spadła to by był pasztet niezły, więc obie skłamałyśmy potem, że miała tego dnia w szkole klucze bo inaczej i jej i mnie nieźle by się oberwało. Nasi rodzice dowiedzieli się po latach, że parę razy łaziłyśmy obie przez balkony do domu i wtedy też o mało nie dostali zawału. I teraz czasem jak przejeżdżam autobusem pod tym blokiem i patrzę jak to wysoko i niebezpiecznie to się łapię za głowę jaka byłam głupia a starsza niż ona przecież ...
OdpowiedzUsuńCzytając historię Polly przypomniało mi się, że kiedyś jak byłam młódką (w gimnazjum czyli x lat temu:) ) razem z moją ówczesną przyjaciółką wymyśliłyśmy, że zrobimy grilla u mnie w ogródku (muszę od razu zaznaczyć, że nasz ogród jest tuż za domem, jest on dosyć mały,ale jest:) ).
OdpowiedzUsuńOczywiście żadna z nas nie umiała go rozpalić:D
Podzieliłyśmy się obowiązkami- ja przygotuję jedzonko (kiełbaskę z grilla, a co się będę trudzić w młodym wieku) a Asia (moja psiapsióła)miała zająć się trudną sztuką rozpalenia owego grilla.
Ponieważ okno w kuchni wychodzi na ogród, było ono otwarte tak bym mogła Asi podać jedzonko.był dosyć silny wiatr firanki jakoś wywiało za okno (choć dokładnie nie wiem jak to się stało). Przyprawiam sobie spokojnie kiełbaskę, a tu nagle czuję dziwny zapach... patrzę a firanki się palą! Asia stoi w ogródku zbaraniała, a z grilla buchał wielki ogień! nno to nie namyślając się długo zaczełyśmy krzyczeć..i walić ręcznikiem w ogień na grillu i firankach. oczywiście ręcznik też się zapalił. Na całe szczęście przyszła moja mama i ugasiła ten "pożar". Ale ten wzrok mamy gdy patrzyła na naszego grilla, nas umorusane, spaloną firankę(ale nie całą), 2 ręczniki... bezcenny.
Później zabroniono nam samym robić grilla(w sumie nie wiem czemu), a kiełbaski zjadłyśmy z patelni:)
Dorotko, gwarantuję, że się nie rozczarujesz roladkami ;-) wychodzą bardzo soczyste i smaczne.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o autora kryjącego się za pseudonimem, to nie mam pojęcia, ale może to i lepiej :-))))
Asiu, zapraszam do zabawy :-))
Moniko, no obiecałam, że będzie dłuższy... są wakacje, a to trochę rozleniwia.
Można więcej niż jedną :-)
Kurczak za pochwałę pewnie by podziękował, ale został zjedzony, więc czynię to ja :-)))
Ps. No ja też nie wiem dlaczego zabroniono Wam grillować :-) Ale się uśmiałam... No i że co? Że niby teraz jesteś staruszką... hahaha.
Polly, ja wiedziałam, że na kogo jak na kogo, ale na Ciebie i Twoją twórczość zawsze można liczyć :-)
robisz takie konkursy, że ani zmyślać nie muszę ani się męczyć bo wszystko z autopsji ;DD wystarczy opisać ;D
OdpowiedzUsuńPo firmowym lunchu mam pomysł na kryminał.. ale byłby już wymyślony:D
OdpowiedzUsuńA na mnie to nie możesz liczyć? chlipu chlipu..
Dopada mnie przedweekendowa głupawka:D
Polly, ale Ty umiesz to ubrać w słowa, a to też sztuka :-))
OdpowiedzUsuńMoniko, głasku, głasku, już nie chlipaj, bo będzie potop :) Pewnie, że na Ciebie też mogę liczyć...
Zmyślaj... w końcu kto powiedział, że kryminał ma być oparty na faktach? A swoją drogą, to co się na tym lunchu działo, że masz mordercze myśli?
My już mamy weekend :-)) Zielonooki już od trzech godzin jest w domu :-)
Witaj Margarytko...Bardzo lubię twój blog...zaglądam codziennie od kilku miesięcy i chetnie korzystam z przepisów...:)
OdpowiedzUsuńDo tej pory nie "udzielałam " się w komentarzach, ale teraz postanowiłam się przywitać, i przedstawić historię na konkurs
11 stycznia 2004 roku późne popołudnie….na dworze szaleje zima…do popularnej i lubianej restauracji w centrum Katowic wchodzi para…On – wysoki, uśmiechnięty brunet, Ona – niewysoka szatynka. Usiedli przy stoliku niedaleko wyjścia. On, przodem do mnie ( mogłam dyskretnie obserwować )
Zamówili 2 herbatki, szarlotkę na ciepło dla Niej, i sernik z sosem malinowym dla Niego ( serniczek pychota, polecam ).
Rozmawiali, On czasami się uśmiechał, wyglądało jakby mieli randkę, ale tylko tak wyglądało….
Po ok. godzinie wyszli….Kilka godzin później On został znaleziony zamordowany kilka km od restauracji
Do zabójstwa przyznał się Jego i Jej znajomy, a Ona została oskarżona o współudział…od początku wiedziała co go czeka po wyjściu z restauracji…
A ponieważ pobyt w restauracji był ostatnim miejscem gdzie był widziany żywy, tak więc policja, przesłuchania, i sprawa w sądzie mnie nie ominęła….najgorszym momentem dla mnie było spotkanie z zabójcą na Sali sądowej…
…historia niestety zdarzyła się naprawdę
Pozdrawiam,
Beti
Bati, bardzo miło mi Cię gościć. Mam nadzieję, że będziesz się częściej pojawiała :-)
OdpowiedzUsuńA historia prawdziwie mrożąca krew w żyłach... chyba nie chciałabym jej przeżyć.
Moja historia wydarzyła się naprawdę wiele lat temu...
OdpowiedzUsuńGłówny bohater to 5 letni chłopiec o imieniu Krzyś. Krzyś bardzo lubił pomagać podczas skubania kaczek i kur...
Pewnego dnia babcia obiecała Krzysiowi, że zabije kaczkę i Krzyś będzie mógł ja oskubać ale...
Babcia zajęła się jakąś praca domowa, tacie się usnęło na leżaku, a mama ze mną była na spacerze.
Mały Krzysio znudzony czekaniem na pomoc dorosłych postanowił sam upolować kaczkę a potem ja oskubać i tak tez zrobił...
Kiedy wróciłyśmy z mama ze spacerku to brat siedział zadowolony na ławce przed domem i skubał sobie kaczuchę. Na pytanie mamy kto mu ja zabił odpowiedział ze zrobił to sam. Mama nie dowierzając przeprowadziła śledztwo...
Okazało się ze ani babcia ani tata nie wiedzieli o tym ze Mały Krzysio wziął wygonił psa z kojca,zagonił tam kaczuchę i próbował jak zabić siekierą.
Kiedy kaczka została oskubana okazało sie ze jest pocieta i rodzice sie smiali ze kaczka nie została zabita siekiera tylko zdechła ze strachu.
Pozdrawiam gorąco
Pysia159
A ja mam 2 historie, obie są prawdziwe - jedna dosyć nieprzyjemna i diaboliczna - z gatunku tych mrożących krew w żyłach, a druga trochę śmieszna.
OdpowiedzUsuńPierwsza historia miała miejsce ok. 15 lat temu, byłam wtedy jeszcze w podstawówce, ale doskonale ja pamiętam...
Mieszkałam wtedy w dużym, wiejskim, rodzinnym domu, z mamą, siostrą, babcia i pradziadkami. W najbliższym sąsiedztwie mieszkały 2 kobiety - bardzo wiekowa matrona, pani F. i jej owdowiała synowa. W małych wioskach każdy ma jakąś etykietkę - i tym razem tak było. Pani starsza najczęściej była określana mianem jędzy, czarownicy, wredoty i babola, mój pradziadek nie mówił o niej inaczej niż "zgaga" i "gangrena" ( i wierzcie mi , zasłużyła na te wszystkie określenia).Dręczyła psychicznie swoja synową, zmuszała ja do ciężkiej pracy i ośmieszała przy wszystkich, a podobno nawet biła.Młodsza kobieta była bardzo cicha, małomówna, "zahukana" i bardzo oddana swojej teściowej. Mało kto rozumiał tę zależność, pamiętam jak moja prababcia wielokrotnie namawiała ową synowa na ucieczkę, rozpoczęcie nowego życia. Ta zawsze odpowiadała, że jest winna mężowi opiekę nad jego schorowana matką. Pewnego dnia gruchnęła wiadomość, że starsza pani F. umarła w szpitalu. Miała wtedy ok. 80 lat, więc nikogo to nie zdziwiło specjalnie. Zaskoczenie pojawiło się dopiero na drugi dzień, kiedy do naszego domu przybyli policjanci, zadający róźne dziwne (jak się nam wydawało wtedy) pytania. Pytali między innymi o stosunki miedzy tymi kobietami, i... czy starsza pani zbierała sama grzyby. O ile na pierwsze pytanie wszyscy odpowiedzieli od razu, że "zgaga" dręczyła w okrutny sposób swoja synową i bezustannie się wyżywała na biedaczce, o tyle w drugim przypadku było o wiele trudniej...pani F. bowiem problem sprawiało nawet poruszanie się po obejściu, wszędzie chodziła z laską i nigdy nie wybierała się dalej niż kilka kroków od domu. Nikt z moich bliskich nie słyszał, aby samodzielnie wybierała się na grzyby. Za to często to robiła jej synowa... Zaczynaliśmy rozumieć co się stało w sąsiedztwie, ale każdy bał się powiedzieć o tym głośno. Za jakiś czas wyszło na jaw, że młoda pani F. nie mogąc znieść ciągłego upokorzenia nakarmiła teściową...muchomorem sromotnikowym! Ten zabójczy grzyb do złudzenia przypomina przepyszna kanię, ale skutki jego spożycia są tragiczne. Synowa przyznała się do zbrodni, nie dożyła końca wyroku - z tego co wiem, zmarła w więzieniu kilka lat po rozpoczęciu odsiadki. Historia jest bardzo nieprzyjemna i, chociaż niewielu żałowało "Zgagi", przemiana miłej, udręczonej, młodej kobiety w morderczynię była dla nas wstrząsem. A w moim domu do dziś, kiedy ktoś kogoś zdenerwuje, mówimy"Nie podskakuj i bądź grzeczna, bo ci urządzę kolację jak F. teściowej"
A o to przepis na pyszne kanie (nie mylić z muchomorem sromotnikowym!)
2-3 kapelusze kani(muszą być duże, mniej więcej jak talerzyki deserowe)
szklanka mleka
sól, pieprz
jajko
bułka tarta
Przygotowanie:
oczyścić kapelusze grzybów (nogi są jak z drewna, wyrzucić od razu), zalać mlekiem na jakieś pół godziny. Odsączyć, przyprawić do smaku i panierować, jak schabowe. Smażyć na złoto ok.3 mi. z każdej strony. Podawać z chlebem i ulubiona surówką. Pychota:)
Drugą historie zawrę w kolejnym komentarzu, tu się nie zmieszczę;)
Karola
Druga historia jest przyjemniejsza. Każda rodzina ma jakieś swoje rodzinne receptury, przepisy na pyszności. Zdarza się jednak, że z biegiem lat, na skutek śmierci seniorów nie wiemy jak przygotować pewne z tych pyszności. U mnie w domu nie zachowały się 2 przepisy - na ciasto śmietanowe prababci i królika w cieście drożdżowym pradziadka. Pradziadek miał bardzo0 rzadko pozwolenie na "pichcenie", a kiedy już je dostawał, przygotowywał swojego królika. Żadna z nas nie potrafi powtórzyć przepisu. Wiemy tylko, że na dnie natłuszczonej brytfanki dziadziuś układał grubo pokrojone ziemniaki i marchew, na to podpieczone królicze mięso (królików mieliśmy mnóstwo), a potem wszystko to zalepiał ciastem drożdżowym. Po jakimś czasie w piecu chlebowym ciasto było złote i rumiane (brytfanka wyglądała jak suflet), mięso rozpływające się w ustach, a marchew i ziemniaki smakowały jak duszone. Niby wszystko jasne, ale dziadek musiał mieć jakiś swój sekret. Po jego śmierci próbowałyśmy z mamą, babcia i prababcią setki razy przygotować to danie. Zwykle kończyło się na tym, że mięso było gumowate, a warzywa na spodzie jak niedogotowane. I brakowało czegoś, czego nie potrafimy określić... Setki razy bez powodzenia szukałam tego dania na forach internetowych, w książkach kucharskich.Było niepowtarzalne.A teraz wątek kryminalny...Moi pradziadkowie prowadzili iście otwarty dom. Zawsze było w nim pełno ludzi, przez otwarte drzwi od wielkiej kuchni mógł wejść każdy. Byli bardzo lubiani, więc przez dziesiątki lat nikt ich nie okradł ani nie skrzywdził. Wszyscy wiedzieli, że w naszej kuchni można spokojnie poczekać na dziadka, gdy nikogo nie ma w domu (pozornie, zawsze ktoś z domowników kręcił się po obejściu), a wiejskie dzieci zawsze mogły liczyć u nas na kubek mleka i kawałek ciasta drożdżowego. Aż pewnego razu okazało się, że padliśmy ofiarą kradzieży!Z kuchni zginęła...brytfanka ze świeżo upieczonym królikiem w cieście...Przetrząśnięta cały dom i zabudowania gospodarcze, a obiadu nie znaleziono. W dodatku wspomniana brytfanka nie była kawałkiem żelastwa - była to pięknie zdobiona poniemiecka brytfanna, po poprzednich właścicielach domu (mieszkamy na ziemiach odzyskanych). Sprawca nie został wykryty, pradziadkowie zgodnie powiedzieli, że kradzieży winni są pewnie cyganie parający się handlem i, że "niech im będzie na zdrowie", tylko tej brytfanki szkoda...Minęło kilka miesięcy, o sprawie zapomniano. Wtedy w domu obok naszego, zamieszkiwanym przez drobnego pijaczka wybuchł pożar. Pijaczkowi nic się nie stało, jednak dom spłonął prawie doszczętnie. Mieszkańcy wsi ruszyli na pomoc, aby odgruzować miejsce pożogi. Jakie było zdziwienie mojego dziadka, gdy w popiele po niedawnym domu znalazł... poniemiecka, zdobioną brytfankę mojej babci! W ten sposób sprawa sie wyjaśniła. Dziadkowie nie zabrali brytfanki do domu, ale jeszcze wiele lat później wspominaliśmy tę historię i śmialiśmy się, że pijaczek-złodziejaszek pewnie tez chciał poznać tajemnicę receptury dziadka:)Dziadek jednak zawsze mówił, że sąsiad pewnie był w potrzebie - szukał dobrej zakąski do alkoholu i zapach królika przywiódł go do naszego domu:)
OdpowiedzUsuńKarola
Pysia, Karola, dziękuję za koleje historie :-)
OdpowiedzUsuńZrobiłam wczoraj, roladki były fantastyczne. Teściowa jest w szoku, a moja mama pod coraz większym wrażeniem. Wszystkim obiad bardzo smakował. Znowu ich zaskoczyłam,a to wszystko dzięki Tobie. I zrobiłam brzoskwiniową pasję. Pyszotka.
OdpowiedzUsuńDorota, jesteś niemożliwa. Ale w sumie cieszy mnie to, że chętnie korzystasz z moich przepisów i że nasze smaki są podobne :-) Zaskakuj swoich bliskich jeszcze wiele lat :-)
OdpowiedzUsuńobiecałam i jest, tylko się nie śmiać, bo mi tak nie do końca to chyba wyszło..
OdpowiedzUsuńSto lat temu może więcej
W pewnej komnacie książęcej
Zebrał się dwór cały
Znaleziskiem oniemiały.
Leży król za baldachimem,
Upojony gorzkim winem,
Oczy w słup, język w korek,
Nieżyw! Krzyczy cały dworek.
Szerloka, detektywa naszego wołajcie,
On to zaraz winnego odnajdzie.
Szerlok biegnie zadyszany,
Krzyczac już od progu bramy.
Rozejść się! fora ze dwora!
Zagnieździła się tu jakaś potwora!
Zaraz znajdę winowajcę,
Co mord popełnia nawet w bajce.
Szerlok węszy, chodzi, śledzi,
W każdym kącie poszlaka siedzi.
Nagle dostrzegł figi w misie,
Podszedł- patrzy a obok ptysie.
Palec w krem i do ust bierze,
Wypluł, przecież w tym są pierze!
Do króla podszedł z gałązką wici,
Puknął go w plecy raz, drugi, trzeci,
Król się zakrztusił, pluje, rzęzi,
Piórko wyleciało ze swej uwięzi.
Słuchałem ptaka śpiewu pięknego-
Rzekł król do ludu osłupiałego.
Nagle na ptysie wzięła mnie chęć,
Zjadłem dwa, trzy może pięć.
Dławienie mnie wzięło, mroczki straszliwe,
Zemdlałem chyba? To możliwe.
No i macie ludu, gawiedzi,
Rzecze Szerlok w swej spowiedzi.
Żaden to mord, spiskowa dziedzina,
Jedynie ptaszka niewinnego wina.
Wszyscy się śmieją, król zdrów i cały,
Takie są właśnie bajki morały.
Nie oceniaj po pozorach,
Wezwij najpierw po doktora
Ale się uśmiałam, super wierszyk :-)
OdpowiedzUsuńMoja historia kryminalna
OdpowiedzUsuńBędzie wyznaniem morderczyni ;)
Albowiem nie jest to sprawa banalna
Jak użyć noża, gdy "powinności"swej nie czyni.
Najstarsze nasze zbrodni narzędzie,
Można wykorzystać na wiele sposobów
Zaczynam przeto moje orędzie,
Jak politycy do narodów. ;)
Zatem, moje Szanowne Damy,
Nasze nożyki tak wykorzystamy:
Krojąc składniki, gdy chcemy przygotować coś pysznego,
Jako argument na nieposłusznego ślubnego.
Sposób, by zamordować teściową,
Jeśli nie damy rady drogą pokojową. ;)
Postawimy na jego ostrzu pewne sprawy,
Kiedy znudzą nam się z delikwentem zabawy.
Niektórzy potrafią użyć go do włamania,
Ale nie jestem skłonna do tego nakłaniania. ;)
Studencie, sesja się zbliża, brakuje rozrywki-
Internet nam proponuje ninja- zagrywki*.
Jednak sztyletu brak, cóż więc nam pomoże?!
Hurra- nawet w akademiku wszyscy mają noże!
Gdy makijaż się rozmazuje, a w kuchni lustra brak,
Zróbmy coś "po babsku" (a dla chłopa wspak).
Przejrzyjmy się w ostrza tafli wypolerowanej,
By mężczyzna nie widział swej piękności źle wymalowanej.
Gdy nasza cierpliwość gdzieś się poniewiera,
To właśnie on w kieszeni się otwiera.
Tonący brzytwy się chwyta, więc być może
Pomogą mu także kuchenne noże. ;)
Zdolny pan w cyrku świetnie rzuca nożami,
W biedaków, co do ściany zostali przywiązani.
Jednak, gdy mamy dosyć codzienności,
Lepiej poszukać w czymś innym radości.
Nóż, deska, składniki- i będę królową
Kuchni- i męża boginią domową.
Gdy chcemy uciąć coś zdecydowanie,
Nasz przyjaciel spełni swoje zadanie.
Nim pierwsze miłości zostaną udokumentowane,
Stare drzewa są inicjałami oznaczane.
Litery, serca i oto do wieczności
Przechodzi wspomnienie naszej miłości.
W kryminałach do przysięgi krwi zwykle użyty
(Czy wcześniej został dokładnie umyty?!).
Trzymamy go w pionie na palcu- tak się zabawiamy,
A potem po plastry do apteki chłopa wysyłamy.
Gdy zgubią się nożyczki, zdolny człowiek może
Do przecięcia wszystkiego wykorzystać noże.
Śrubokręta brak? Nim śrubki odkręcimy,
Naszego mężczyznę w zachwyt wprawimy.
Gdy coś małego trzeba podważyć
A o użyciu łomu(za duży) można tylko marzyć
Nóż nas uratuje- wymiana baterii w zegarze?
Ha, zrobię sama- już ja Ci pokażę! ;)
Z nim będę zdolna w każdej dziedzinie,
Nie muszę polegać na poczciwej gadzinie,
W jaką czasami zmienia się mężczyzna,
Gdy kobieta miłość na wieczność mu wyzna.
W plecy ich jednak przyjaciołom nie wbijemy,
Dla nich dobrymi zawsze będziemy. ;)
*Żeby nie było, chodzi o akcję "olej studia, zostań ninja". ;)
Paulina, dziękuję... normalnie w ostatnim momencie :)
OdpowiedzUsuńRoladki wedlug Twojego przepisu byly dzis na obiad. BARDZO smaczne, uzylam szynki 'Serrano' jako ze tej z twojegoprzepisu nie znalazlam. Roladki wyszly bardzo soczyste i miekkie, sama rozkosz. A maz popatrzyl sie na mnie i powiedzial 'pewnie mi powiesz ze to TEZ jest polskie danie' (jest Anglikiem i zaczyna uwazac ze wszystko co dobre w kuchni musi byc polskie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy i dziekujemy za kolejny pyszny pomysl na obiad.
Kasiu, jeśli chodzi o szynkę to myślę, że każda wędzona i podsuszona sprawdzi się świetnie. Też czasami kupuję Serrano :-)
OdpowiedzUsuńNiezły ten Twój mąż :-) Ale wielu obcokrajowców ceni naszą kuchnię, podczas, gdy my sami jej nie doceniamy.
Margarytko, po raz kolejny korzystałam z Twoich przepisów.Tym razem na tapecie były roladki. I muszę powiedzieć, że Roladki są bajeczne :) Goście na imieninach byli zachwyceni. Dziękuje za Twój blog. Próbowałam wielu rzeczy i wszystko jest bardzo smaczne i się udaje. Pozdrawiam Dorota P.
OdpowiedzUsuńDorota, bardzo się cieszę, że przepis się sprawdził, a roladki smakowały. Fajnie, że są osoby, które z przepisów korzystają - wtedy widzę sens prowadzenia tego bloga :-)
UsuńPozdrawiam ciepło.