Dwa tygodnie temu wybraliśmy się do Poznania – tak w ramach pożegnania lata. Trzeba było gdzieś zjeść obiad, więc poszperaliśmy w sieci i wybraliśmy restaurację meksykańską – kilka kroków od starego rynku. Restauracja miała wiele opinii... najpierw dobrych, potem gorszych, a od kilku miesięcy były same pozytywne... Widocznie właściciele wzięli sobie do serca opinie internautów i poszli po rozum do głowy ponownie stawiając na jakość. I to warto docenić.
Byliśmy, jedliśmy i nie żałujemy. Miejsce bardzo klimatyczne, choć nie luksusowe – zdecydowanie bardziej na obiad, kolację i spotkanie z przyjaciółmi niż na randkę – stoliki stoją dosyć blisko siebie, więc o intymnej rozmowie raczej mowy nie ma. Nam udało się znaleźć miejsce w ogródku – całkiem sporym jak na restaurację w centrum starego miasta.
Kelnerki ubrane w meksykańskie stroje i całkiem sympatyczna muzyka tworzą fajną atmosferę – lekkiej niedbałości i nonszalancji. Na stołach królują jednorazowe serwety, które na pierwszy rzut oka wcale tak nie wyglądają – niestety kuchnia meksykańska jest dosyć „zachlapana”, więc trudno się dziwić, że wybrano takie rozwiązanie. Nigdy w Meksyku nie byłam, ale klimat restauracji jest zdecydowanie luźny, taki jak mnie się kojarzy z tym krajem :-)
No dobrze, ale restauracja to nie tylko wygląd (choć to też jest istotne), ale przede wszystkim jedzenie. Menu nie jest bardzo rozbudowane, ale to dla mnie raczej zaleta niż wada. Znajdziemy w nim kilka przystawek, chyba trzy zupy, trzy sałatki i kilkanaście dań głównych. Są dania mięsne i dania rybne. Osoby, które nie jedzą mięsa i ryb również znajdą coś dla siebie.
W restauracji króluje margarita w różnych wersjach smakowych i tequila, ale i piwosze też znajdą coś dla siebie.
Wybór dań jest ciekawy i ja jak zawsze w takich miejscach miałam problem z wyborem dania. Najchętniej popróbowałabym kilku dań, ale w małych porcjach... Jest możliwość zamówienia dania pod tajemniczą nazwą Mix – Mex, czyli talerza rozmaitości (31,50 zł) – ale nie do końca było na nim to, czego chciałabym spróbować, więc odpuściłam.
Przed posiłkiem podawane jest czekadełko, na które składa się mała miseczka nachos i sos pomidorowo - paprykowy.
Oboje skusiliśmy się na fajitas drobiowo – wieprzowe czyli kawałki mięsa smażone z cebulą i papryką, podawane na gorącej patelni w towarzystwie trzech sosów i pszennych tortilli ( zestaw 29 zł). Ja wzięłam wersję ostrą, a Zielonooki bardzo ostrą... choć przyznaję, że już moje danie było mocno doprawione.
Zielonooki znalazł w sosie kawałek skruszonej ceramiki z miseczki... ot taki mały gratis :-) Ale to nie popsuło nam całego dobrego wizerunku restauracji i posiłku, który nam podano.
A... zapomniałabym - do naszego dania obowiązkowe były śliniaczki, które założyła nam pani kelnerka - w sumie pomysłowe, bo jedząc to danie można się było upaćkać :-))) Zielonooki w śliniaczku wyglądał całkiem, całkiem :-)
Na deser już nie wystarczyło miejsca, bo porcja była naprawdę spora... a taką miałam ochotę na sernik podany przez samego Zorro :-)))
Ale nic to... pewnie jeszcze kiedyś tam zajrzymy, wybiorę sobie jakieś mniejsze danie i skuszę się na tego Zorro :-) Ups... na sernik podany przez Zorro :-)