Wczoraj wybraliśmy się ostatni raz w
tym roku nad morze. Długi spacer brzegiem morza dobrze mi zrobił,
bo pogoda dopisała i humory też. Gdy robimy sobie takie całodniowe
wypady to chętnie zaglądamy do lokalnych restauracji w poszukiwaniu
fajnych smaków. Planowaliśmy, że na obiad zatrzymamy się w
Słupsku, gdy już będziemy wracać, nawet wybraliśmy miejsce, w
którym chcieliśmy zjeść. Wcześniej jednak przypomniałam sobie o
restauracji, która przeszła rewolucję pod okiem p. Gessler. Co
prawda nie jestem fanka pani Magdy, ale wiele dobrych opinii o samej
restauracji sprawiło, że podczas spaceru zdecydowaliśmy, ze
zostajemy na obiad w Ustce.
I to w sumie był dobry pomysł. Ale
nie obyło się bez małych wpadek.
Gdy weszliśmy do restauracji i
rozejrzeliśmy się po sali nie znaleźliśmy wolnego stolika, ale
też żadna z pań kelnerek do nas nie podeszła. Sama podeszłam do
baru i zapytałam czy jest szansa na stolik, a pani nawet na mnie nie
spojrzała i stwierdziła, że nie ma. Przy czym druga z pań
kelnerek zapytała dla ilu osób i gdy powiedziałam, że dla dwóch
to okazało się, że stolik jest i to nawet dla 4 osób. Nieco
dziwne zachowanie, tym bardziej, że dosłownie po chwili zwolniły
się dwa kolejne stoliki. Po pierwszym, nieco dziwnym wrażeniu było
już dużo, dużo lepiej.
Wnętrze restauracji jest dosyć przytulne, ciepłe, choć z pewnością bardziej nadaje się na obiad, kolację niż na randkę, bowiem restauracja nie jest zbyt duża i stoliki stoją dosyć blisko siebie.
Otrzymaliśmy karty i w zasadzie od
razu rzuciło się w oczy to, że karta jest mała, co dla mnie
zawsze jest dużym plusem. Nie lubię, gdy menu jest rozbudowane, bo
wtedy szanse na świeże, a nie odgrzewane dania maleją.
Zdecydowaliśmy się na zupy –
Zielonooki wybrał rybną, a ja krem z dyni, a na drugie danie oboje
wzięliśmy gołąbki z dorsza w sosie pomidorowym. Jako, że nie
pijamy w trakcie posiłków to napoje sobie darowaliśmy.
Tuż po złożeniu zamówienia pojawiło
się przed nami czekadełko w postaci trzech pysznych, gorących
wędzonych szprotek podanych w pergaminie. Zważywszy na to, że
przeważnie w postaci czekadełka pojawia się jakieś pieczywo,
smalec czy pasta, to te szprotki były bardzo miłym zaskoczeniem.
Poprosiliśmy też o 300 g szprotek wędzonych na wynos.
Zupy pojawiły się na stole dosyć
szybko i obie okazały się bardzo dobre. Zupa rybna (14 zł/250 ml),
na którą zdecydował się Zielonooki była dobrze doprawiona,
smaczna i pełna dużych kawałków ryby.
A mój krem z dyni (12
zł/250 ml) podany z chrupiącymi, prażonymi pestkami okazał się
po prostu mistrzowski, przepyszny, doskonały, bajeczny... jedno
określenie to za mało. Zawsze myślałam, że robię dobry krem z
dyni, ale ten był jeszcze smaczniejszy. Idealny.
Oczywiście nie
omieszkałam zapytać, czy krem jest podawany sezonowo czy przez cały
rok. Okazało się, że jest w menu stałą pozycją i ja wiem jedno
– na ten krem będę wracać przy każdej wizycie w Ustce.
Zupa cudownie nas rozgrzała i
myślałam, że drugie danie również mnie powali na kolana. Nie
powaliło. Ale może dlatego, że gołąbek z dorsza w sosie
pomidorowym (16 zł) był letni, a nie gorący. Był smaczny, dobrze
doprawiony, delikatny (pewnie dlatego, że dorsz jest chudą rybą),
ale fakt, że nie był gorący pewnie nieco zepsuł efekt końcowy.
Za to sos pomidorowy z lekko kwaśną nutą (podobno z dodatkiem soku
z kiszonej kapusty) okazał się świetnym dodatkiem.
Przy zamawianiu nie pomyśleliśmy o tym, aby poprosić dodatkowo pieczywo, czy ziemniaki z wody, które stanowiłyby fajny dodatek do sosu. Ale też nie zostaliśmy o to zapytani przez panią kelnerkę. Nie wiem czy to zabieganie (pełną restaurację obsługiwały 3 kelnerki) czy brak dbałości o klienta, ale takiego pytania zabrakło. Podobnie jak pytania, czy podać coś do picia (pomijam fakt, że nie pijamy podczas jedzenia, ale pytanie powinno zostać zadane).
Po zjedzeniu w sumie dosyć dobrego obiadu poprosiliśmy o rachunek i tu skucha na całej linii... Siedzieliśmy, siedzieliśmy, siedzieliśmy... ściąganie wzrokiem kelnerki nie pomagało. Już miałam ochotę wstać i po prostu wyjść. W ostatnim momencie pojawiła się jednak pani kelnerka z naszym rachunkiem, przeprosiła, że tak długo to trwało i tłumaczyła się zabieganiem. I może nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie to, że przyjmowała zamówienie przy stoliku obok i nawet kilka razy spojrzała w naszą stronę.
Jednak z pewnością tam wrócimy, aby
spróbować również innych dań, bo podobno sandacz podawany na
fasolce szparagowej i dorsz z borowikami są pyszne (tak wynikało z
rozmowy, która toczyła się dosyć głośno przy sąsiednim
stoliku).
Zupa i gołąbek sprawiły, że oboje
byliśmy najedzeni, choć nie przejedzeni. Ceny nie są wygórowane, za dwudaniowy obiad i dodatkowo wędzone szprotki zapłaciliśmy 67 zł
Na deser już się nie zdecydowaliśmy,
wybraliśmy się na lody do pobliskiej lodziarni.
A po obiedzie wybraliśmy się jeszcze raz na spacer nadmorską plażą.
Oj narobiłaś mi ochoty na rybkę....
OdpowiedzUsuńTrzeba zrobić :-) Sama sobie narobiłam ochoty na kolejny krem z dyni :-)
UsuńLato wróc.....
OdpowiedzUsuńOj tak, te jesienne dni już nie są takie fajne. I choć jesień bywa piękne to nie ma jak lato :-)
UsuńMy byliśmy na wakacjach w Ustce, również wybraliśmy się do Syrenki. Jednak w przeciwieństwie do Pani, my byliśmy średnio zadowoleni. Fakt, jedzenie było świeże, wcale nie najgorsze, ale spodziewaliśmy się czegoś lepszego. Bardzo spodobał nam się pomysł z tymi szprotkami:) I akurat jak byliśmy obsługa była całkiem sympatyczna:) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to właśnie kwestia nastawienia. Ja nie spodziewałam się fajerwerków, ale zostałam bardzo mile zaskoczona kremem z dyni. Gołąbek, tak jak napisałam - na kolana nie powalił, choć był poprawny i smaczny. A obsługa nie była niesympatyczna, poza panią, która widocznie miała zły dzień. Kelnerka, która nas obsługiwała była miła, choć nieco zakręcona :-)
UsuńUstka moje miasto...
OdpowiedzUsuńWygląda pysznie :)
OdpowiedzUsuńI całkiem nieźle smakowało.
UsuńPiękne to ostatnie zdjęcie... :)
OdpowiedzUsuńTeresa Kamińska-Król
A jakoś tak spontanicznie je zrobiliśmy :-)
UsuńNie mam gdzie umieścić komentarza do "widzę cię" wiec może tutaj. Skoro ludzi podglądasz to w takim układzie baj baj. Już nie będę zaglądać na tą www, gdyż inwigilacja mi nie odpowiada. Była to jedna z moich stron które odwiedzam teraz już nie będę, zraziło mnie to. miłego gotowania....
OdpowiedzUsuńTo może trzeba w ogóle zrezygnować z korzystania z internetu? Bo na każdej stronie, którą odwiedzasz zostawiasz swój ślad, nawet jeśli wydaje Ci się, że jesteś Anonimem :-)
UsuńNie inwigiluję, nie śledzę, bo nie mam na to czasu, a jedynie pokazuję, że widać każdy ruch na blogu :-)
Też byłam w Ustce, ale w ubiegłym roku. Wybraliśmy się również na wspomnianego gołąbka, córka wzięła łososia ("Syrenka" to miejsce, gdzie był kręcony jeden z odcinków programu TVN, więc poszliśmy tam trochę z ciekawości). Jedzenie nam smakowało. Proszę jeszcze zajrzeć następnym razem po drodze nad morze do sklepiku, gdzie można kupić wiele rodzajów herbat i kaw z całego świata, jak również napić się wspomnianych trunków.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Renia.
Przechodziliśmy obok wspomnianego sklepiku, ale jakoś nas nie ciągnęło. Może dlatego, że coś podobnego mam na miejscu :-)
UsuńChętnie kiedyś wrócimy do Syrenki, żeby spróbować jeszcze innych dań. Bo trudno oceniać po jednej wizycie... może następna będzie jeszcze lepsza? :
Pozdrawiam serdecznie.
Zazdroszczę takiego fajnego wypadu,ja mam w pracy natłok zajęć, pozdrawiam gorąco i życzę miłego pobytu. Anna G.
OdpowiedzUsuńAniu, my sobie zrobiliśmy tylko taki niedzielny wypad nad morze, bo też oboje pracujemy i obowiązków nie brakuje.
UsuńAsiu nie jadam nad morzem - chyba że właśnie z polecenia-mam złe wspomnienia i dlatego taka podpowiedz jest fajna bo wiem że gdyby coś -można pomimo obsługi zjesć świeży obiad....O żesz Ty podglądasz??rany a ja taka nieuczesana hihih
OdpowiedzUsuńMy wyszukujemy miejsca, czytamy opinie i sami próbujemy. Raczej nie są to klasyczne smażalnie. A pierwsza wizyta w Syrence pokazała, że można zjeść świeże dania. Mam nadzieję, że kolejny raz mnie nie rozczaruje.
UsuńBrygida, no ja nie wiem, jak tak można bez odpowiedniego fryzu - przed zajrzeniem na blog koniecznie grzebień w ruch ;-)
Mnie osoba Gessler i jej kłaków nad garnkami odstrasza. I chyba trochę droga ta restauracja. Ale ważne, że smakowało. A taki krem z dyni chyba zrobię w piątek. Strasznie mnie ciekawi. Dobrze, że zamieściłaś przepis. :) Po powrocie z wykładów fajnie będzie coś upitrasić. A potem robię ciasteczka bezcukrowe, dla księdza diabetyka. xD
OdpowiedzUsuńJa też fanką p. Gessler nie jestem. Ale przyznaję, że ta rewolucja jej się udała. Niemniej jednak nie ona w tej chwili tam gotuje, więc bez obaw zjadłam obiad :-)
UsuńDroga? Nie, w sumie jak na restaurację to nie - dwudaniowy obiad w granicach 30 -40 zł to nic dziwnego.
Jak już zrobisz te bezcukrowe ciacha i będą dobre to podrzuć przepis.
Ja nie odpowiadałam na ten komentarz? Czy nie tam, gdzie trzeba? Chyba się nie dodał...
OdpowiedzUsuńA no nie, gdybyś odpowiadała to by był :-)
UsuńO kurczaki, nie wiem, jak to zrobiłam.No wiec ciacha wyszły bardzo dobre. To te. http://mojepasjekrakow.blogspot.com/2013/06/ciasteczka-owsiano-kukurydziane-z.html?showComment=1371843720024#c946961190085912740 Słodkość miały odpowiednią. Do podwójnej porcji użyłam 72 tabletek słodziku (przeliczałam 1,5 szklanki cukru na łyżeczki), rozpuszczonych w pół szklanki wrzątku. Troszkę się kruszyły, ale myślę że to przez brak cukru- nie skarmelizował i nie skleił wszystkiego. Ale niedługo robię próbę kontrolną z cukrem, kupiłam już orzeszki. ;) Piekłam dla księdza, a zjadł tylko dwa. :/ On woli kiełbasę. xD Jego ulubiony przysmak. Muszę coś uwędzić chyba. ;)
OdpowiedzUsuńNo nie masz wyjścia, musisz zrobić coś na wytrawnie :-)
UsuńByłem w wrześniu tego roku - zmieniło się wiele! Niesmacznie, obsługa niemiła wręcz chamska. Rybka którą wziąłem była niedoprawiona, czekadełka zimne i zmaltretowane, porażka na całej linii. Jak dla mnie nie wystarczy mieć jednej czy dwóch potraw sztandarowych - wszystko ma być smaczne!
OdpowiedzUsuńZresztą to widać przed wejściem - można wejść i usiąść - nie trzeba czekać!
O proszę, czyli się popsuło. A może miałeś pecha? W czym się objawiało chamstwo obsługi? Bo przyznam, że nam się nic takiego nie przytrafiło, poza tym, że za pierwszym razem dosyć długo czekaliśmy na rachunek. Byliśmy jakiś czas temu raz jeszcze, ja jadłam oczywiście zupę dyniową, była równie dobra jak przy pierwszej wizycie, Zielonooki wybrał czosnkową i jedliśmy makarony - ja z dorszem i pomidorami, on z łososiem i szpinakiem. I zupy i makarony były smaczne. A szprotki dostaliśmy świeżo wędzone, jeszcze ciepłe (te na wynos również).
UsuńAż z ciekawości zajrzymy tam raz jeszcze, gdy się wybierzemy do Ustki, bo przyznam, że trochę mnie zasmuciłeś, bo myślałam, że wreszcie będziemy mieli smaczne miejsce na obiad, bez szukania po całej Ustce. Jeśli rzeczywiście jest taka kicha, to zmarnowali szansę i potencjał. A taką miałam ochotę spróbować jeszcze dorsza w borowikach.
Byliśmy tam w listopadowy weekend i niestety jest okropnie źle.Syrenka to najdroższa knajpa w Ustce i jedna z gorszych już teraz niestety.Świadczą o tym pustki w lokalu .Klienci poszli tam gdzie jest smacznie przytulnie sympatycznie.A takie miejsca w ustce są.Nie wszystko zrobi Magda Gesler .To co zrobiła było fajne ,ale nie załatwi wszystkiego.Zimna i śmierdząca restauracja z obrażoną na cały świat kelnerką to chyba nie ciekawa reklama.Ceny z kosmosu
OdpowiedzUsuńNo druga już podobna opinia. Nie omieszkam tego sprawdzić przy najbliższej możliwej okazji.
UsuńA ceny podnieśli? Bo były całkiem znośne, nie najniższe, ale do przyjęcia.
Niestety ostatnie opinie są prawdziwe.W syrence pustki.Nie bez powodu.Ceny nie dla przeciętnego gościa.Jakość?jeśli wogóle można mówic o jakości.Jadłam wielokrotnie dorsza na borowikach w Syrence ale teraz to jest zupełnie coś innego, w dodatku podane w nie doczyszczonych obsmolonych naczyniach.Może kucharze się zmienili ..może nikt tego nie nadzoruje.Jakiś powód musi być.Jest niesmacznie i bardzo drogo.My zamieniliśmy już Syrenkę na inny lokal ustecki gdzie jeżdzimy na niedzielne obiadki.Syrenka stała się już za droga i nudna - nie rozwija się i nie proponuje nic nowego...a może i lepiej bo i ceny były by ogromne.
OdpowiedzUsuńNiestety i ja muszę dołączyć swoją negatywną opinię o restauracji Syrenka. Ceny dość wysokie a jakość potraw niestety nie powala. Dorsz w borowikach....hm....dorsz w wersji miniaturowej, tj. filet z mnóstwem tylko sosu,smak kiepski, danie niedoprawione. Niestety wizyta zakonczyła się bólem brzucha po w/w potrawie. Również nie polecam tej restauracji. Myślę, ze Pani Magda Gessler powinna od czasu do czasu sprawdzać restauracje które tak bardzo poleca.
OdpowiedzUsuńpodoba mi się wnętrze i krem z dynii wygląda pysznie :) nad morze się narazie nie wybieram więc chyba przyrządze sobie domowy :) ja szczerze mówiąc zawsze nad bałtykiem mam problem z jedzeniem - raz pycha, a raz mam ochotę wyjść po pierwszym daniu. ostatnio miłym zaskoczeniem była restauracja hotelowa w grand lubiczu - fajne połączenia smaków i bardzo smacznie :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuń