Wzięło mnie dzisiaj na wspominki z naszego ostatniego urlopu,
który spędziliśmy na Podlasiu. Zwiedzaliśmy i smakowaliśmy…
Każdego dnia inne miejsce i każdego dnia coś innego na talerzu.
Dziś chcę Wam opowiedzieć o Kruszynianach, a przede wszystkim o
Tatarskiej Jurcie. Wybraliśmy się do Kruszynian trochę zmieniając
plany (opornie, oj opornie), ale w sumie na dobre wyszło, bo kolejnego dnia mieliśmy również ładną pogodę i mogliśmy spokojnie zwiedzić Krainę Otwartych Okiennic.
Najpierw odwiedziliśmy Meczet, w którym pan Dżamil opowiadał o Tatarach, historii i zwyczajach tak ciekawie, że można by słuchać godzinami.
Po wizycie w Meczecie poszliśmy spacerem na Mizar czyli tatarski cmentarz, aż w końcu zajrzeliśmy do Tatarskiej Jurty. Już wiele lat temu, gdy pani Dżenneta (właścicielka Jurty) wspomniała na moim fanpagu w komentarzu o kuchni tatarskiej, to zapragnęłam jej spróbować. Potem jej córka Dżemila się do mnie odezwała, pogadałyśmy i okazało się, że pani Dżenneta i ja urodziłyśmy się i wychowywałyśmy w tym samym mieście. No po prostu musiałam tam pojechać i mój mąż wiedział jakie to dla mnie ważne… i myślę, że ani przez chwilę nie żałował, że go tam prawie zaciągnęłam siłą, bo on nie bardzo lubi zmienić plany (gdy sobie coś umyśli, to umarł w butach).
Tergo dnia Tatarska Jurta oblegana była przez telewizję, więc nie mieliśmy zbyt wiele czasu na pogaduchy z panią Dżennetą, ale za to więcej czasu spędziliśmy z Dżemila i jej tatą Mirkiem. Cudowni, otwarci ludzie, którzy kochają to, co robią i lubią karmić ludzi. Gadało nam się cudownie.
Ich stara restauracja spłonęła w 2018 roku, ale ani na chwilę się nie poddali, pracowali ciężko i dziś już stoi nowa Tatarska Jurta, choć jak mówią właściciele, jeszcze sporo czasu minie, aby stan surowy zamienić w gościnny dom. Ich determinacja i wiara w to, że się uda, to naprawdę coś niesamowicie budującego. Ciepło bijące od całej rodziny jest magią i przyciąga w to miejsce.
I zupełnie w niczym nie przeszkadza fakt, że w obecnej sytuacji, gdy korzystają z tymczasowego miejsca, są zmuszeni (decyzją sanepidu) podawać jedzenie w jednorazowych naczyniach. Bo to jedzenie jest genialne - przygotowane na świeżo z dobrych składników, pachnące, gorące i aromatyczne. A przede wszystkim obłędnie smaczne.
Spróbowaliśmy kilku dań (chyba większość z tego, co jest w karcie) i wszystkie smakowały nam bardzo. Porcje są naprawdę spore i można się spokojnie najeść zupą i drugim daniem. Ja w zasadzie już po kremie z marchewki byłam najedzona... ale jak poprzestać na kremie, gdy jest tyle pyszności do spróbowania? No nie da się, bo co danie to zaskoczenie smakami, aromatami, konsystencją.
A co jedliśmy? Krem z marchewki doprawiony na ostro (to ja) i kapuśniak na jagnięcinie (mąż). A potem to już wszystkiego po trochu, aby choć odrobinę spróbować. Resztę Dżemila nam zapakowała na wynos i cieszyliśmy się tymi smakami jeszcze przez dwa dni w ramach kolacji.
Kartoflaniki (na zdjęciu jest 1/3 porcji, bo to była porcja degustacyjna) czyli pierogi z ziemniakami, jajkiem gotowanym, cebulą i pietruszką.
Banash czyli pierogi gotowane na parze z pieczonym mięsem jagnięcym, marchewką i ziemniakami), podane z buraczkami.
Bielusz - to dawna potrawa Tatarów z Kruszynian - ciasto
drożdżowe z mięsem indyczym, cebulą i dynią. Pan Mirek
wspominał, że piekła je jego babcia, nie zawsze było z mięsem,
czasem z samą dynią, bo czasy bywały różne (o tym też sobie pogadaliśmy, poznając historię Pani Dżennety i Pana Mirka).
To danie to faworyt mojego męża.
Shalva - aromatyczna potrawa z cielęciny z warzywami i kaszą pęczak - cielęcina cudownie doprawiona, miękka rozpływała się w ustach.
Babka ziemniaczana (na zdjęciu pół porcji) - to było zaskoczenie, bo babka jest przygotowana z ziemniaków tartych na grubych oczkach, które są wymieszane z cebulą, przyprawami i surowym mięsem i dopiero upieczona. Zadziwiająca swoją konsystencją i smakiem. Rozpływała się w ustach.
Pierekaczewnik - to ciasto makaronowe rozwałkowane w bardzo cienkie płaty, przesmarowane masłem (tych płatów jest 6) i nadziane mięsem (nadzienie może być mięsne, serowe, jabłkowe albo grzybowe), zwinięte w roladę, zwinięte w ślimaka i pieczone w prodiżu przez 3 godziny. W Jurcie w ciągu dnia jest pieczony tylko jeden pierekaczewnik i wychodzi z kuchni o 13.00 (w weekendy są to chyba trzy sztuki o ile dobrze zapamiętałam). Nie ma tego dania w karcie, bo z jednego można zrobić 10 -12 porcji.
Manty (pierogi gotowane na parze) na słodko z serem, jogurtem i sosem truskawkowym (normalnie porcja to 4 sztuki, ale w formie deseru i jedna wystarczy).
Nie mogę zapomnieć o świetnej herbacie (mieszanka robiona na miejscu) i o czymś, co piłam pierwszy raz w życiu i skradło moje serce - to kompot z rokitnika, o cudownym pomarańczowym kolorze i smaku, którego nie da się porównać do niczego konkretnego.
I co mogę powiedzieć... no chyba tylko tyle, że rzeczywistość przerosłą moje oczekiwania jeśli chodzi o kuchnię tatarską serwowaną w Tatarskiej Jurcie.
Jeśli kiedyś Tatarska Jurta będzie Waszym kulinarnym marzeniem,
to powiem jedno - marzenia są po to, aby je spełniać. Ja swoje
spełniłam i z pewnością kiedyś jeszcze tam wrócę (nie wiem, czy uda nam się w tym roku) - dla
jedzenia, ale przede wszystkim dla ludzi, ciepłych i otwartych.
Jeśli kiedyś się tam wybierzecie, to najlepiej w kilka osób,
aby spróbować kilku dań, bo naprawdę ciężko wybrać to
najlepsze. Karta nie jest długa, ale konkretna, a wszystko naprawdę pyszne.
Co było faworytem mojego męża już wspomniałam, a ja sama nie wiem... chyba wszystkie rodzaje pierogów - od ziemniaczano - jajecznych, przez mięsne aż po cudownie słodkie manty z serem i sosem truskawkowym.
A na koniec jeszcze karta, którą zabrałam sobie (za zgodą) na "wynos", więc jest lekko sfatygowana :-)
Właśnie w te wakacje chcę wyciągnąć rodzinę na Podlasie (oczywiście zobaczymy jaka będzie sytuacja). Tam jest tak pięknie, a tylko 2 razy w moim życiu byłam w okolicach Białegostoku.
OdpowiedzUsuńMy na Podlasiu byliśmy pierwszy raz, ale z pewnością jeszcze tam wrócimy, niestety te kilometry robią swoje. Ciągnie nas w tym roku w góry, zobaczymy co z tego będzie. Kolejny rok sytuacja jest dziwna, więc trudno coś planować dużo do przodu.
UsuńByłam tam,potwierdzam jest pysznie i do syta.
OdpowiedzUsuńSuper, że się podobało i smakowało :-)
UsuńPodlasie to moje rodzinne strony, a przyznam się, że w Kruszynianach nie byłam. Wszystkie dania smacznie się prezentują. :)
OdpowiedzUsuńTo jak tylko poluzują obostrzenia i Tatarska Jurta się otworzy, to bardzo polecam... gdybym miała bliżej,to z wielką przyjemnością wpadałabym tam choć raz w miesiącu na niedzielny obiad :-)
UsuńNo i zdecydowanie warto zajrzeć do meczetu i posłuchać o historii Tatarów, o ich zwyczajach, życiu - piękna lekcja historii w najlepszym wydaniu.
Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuńDziękuję, zrobię co w mojej mocy :-) Pozdrawiam.
Usuń